Prezydent zaproponował zmiany w prawie o zgromadzeniach publicznych – to niebezpieczna polityka „dokręcania śruby”

Artykuł
24.11.2011
6 min. czytania
Tekst

Już 11 listopada, w reakcji na „niepokojowe” demonstracje i walki z policją na ulicach Warszawy, Prezydent zapowiedział zmiany w ustawie regulującej prawo do zgromadzeń publicznych. Jak zapowiedział, tak zrobił: dziś poznaliśmy treść prezydenckiego projektu, który już trafił do Sejmu. Projekt przewiduje m.in. zakaz uczestnictwa w manifestacjach osób zamaskowanych i możliwość zakazania organizacji dwóch lub więcej demonstracji w tym samym miejscu lub czasie. Co to oznacza dla „chuliganów”, a co dla „spokojnych obywateli”, jakkolwiek ich zdefiniujemy? Naszym zdaniem inicjatywa Prezydenta to przejaw niebezpiecznej i krótkowzrocznej polityki „dokręcania śruby”.

Kancelaria Prezydenta zapewnia, że celem inicjatywy jest z jednej strony – "nieingerowanie w istotę wolności zgromadzeń", a z drugiej – "stworzenie mechanizmów i instytucji utrudniających wykorzystywanie zgromadzeń do zachowań chuligańskich, zagrażających ludziom i powodujących straty materialne". Te deklaracje doskonale prezentują się na papierze, o wiele gorzej może jednak być z ich praktycznym wdrożeniem. I to nie dlatego, że intencje Prezydenta są złe. Jest wiele bardzo poważnych powodów, dla których naprędce przygotowywane, antywolnościowe zmiany w prawie mogą się łatwo na pomysłodawcach zemścić. Istnieje – niestety – duża szansa, że proponowana nowelizacja prawa o zgromadzeniach problemu „chuligaństwa” wcale nie rozwiąże, a zaszkodzi nam wszystkim.

Po pierwsze, nie jest dobrą praktyką uruchamianie „szybkiej ścieżki legislacyjnej” w odpowiedzi na konkretne wydarzenia, nawet jeśli budzą one dużą społeczną frustrację. Szczególnie, jeśli zmiany mają dotyczyć spraw fundamentalnych, a taką niewątpliwie jest ograniczenie wolności zgromadzeń. Zaraz po prezydenckiej zapowiedzi tak komentowaliśmy ten trend na łamach Kultury Liberalnej:

Nie pierwszy raz na chwilową utratę kontroli nad bezpieczeństwem publicznym władza reaguje propozycją „dokręcenia śruby”: zaostrzenia prawa i ograniczenia swobód obywatelskich. To niestety dość typowy mechanizm, na przestrzeni ostatnich 10 lat wykorzystywany szczególnie gorliwie w ramach tak zwanej wojny z terroryzmem. W odpowiedzi na kolejne zamachy lub nieudane próby zamachów rządy (przede wszystkim USA i Wielkiej Brytanii) oraz struktury międzynarodowe (przede wszystkim Unia Europejska) odpowiadały coraz ostrzejszymi regulacjami prawnymi.

Jeśli nawet dojdziemy do wniosku, że takie ograniczenia są konieczne, na pewno nie należy ich wprowadzać bez odpowiedniego namysłu, na fali chwilowej frustracji, ponieważ ich skutki nie będą chwilowe i nie uderzą tylko w zamaskowanych bojówkarzy.

Po drugie, nie jest dobrym pomysłem ograniczenie praw wszystkich, którzy w celach politycznych wychodzą na ulicę, tylko po to, żeby pognębić jeden typ „demonstrujących”. Szczególnie, jeśli ten typ ma do siebie to, że prawa zasadniczo nie przestrzega. Trudno się oprzeć wrażeniu, że nowelizacja jest dedykowana chuliganom, którzy wykorzystują legalne, pokojowe demonstracje jako okazję do lepszej rozróby. Ci ludzie łamią nie tylko aktualnie obowiązujące prawo o zgromadzeniach, ale też niejeden paragraf kodeksu karnego. Jeśli policja nie radzi sobie z ich pacyfikowaniem, z pewnością nie poradzi sobie także nowy przepis ustawy, zakazujący zasłaniania twarzy.

Wyobrażenie, że ostrzejsze prawo cokolwiek zmieni w zachowaniach tych, którzy prawa po prostu nie przestrzegają, jest równie zadziwiające, jak niebezpieczne. To tak, jakby naklejać plaster na ropiejącą ranę w nadziei, że sama się kiedyś zagoi. Zamiast zakazywać i zaostrzać, warto zastanowić się, jakie jest źródło agresji i opracować sensowną strategię jej rozładowywania.

Po trzecie, sama intencja, żeby „nie naruszać istoty wolności zgromadzeń” wcale nie gwarantuje takiego skutku. O ile zakaz organizowania dwóch zgromadzeń w tym samym miejscu da się wyprowadzić z samej logiki, o tyle zakaz zasłaniania twarzy uderza w bardzo istotny element wolności słowa, w tym wolności wyrażania poglądów na zgromadzeniach publicznych. Zasłonięta twarz kibola manifestuje zupełnie inne cele i intencje niż np. zasłonięta twarz zagrożonej zwolnieniem pielęgniarki, aktywisty na rzecz praw osób homoseksualnych czy uczestnika artystycznego happeningu. Pokojowe zgromadzenia rządzą się zgoła innymi prawami niż uliczne rozróby. Dlatego nie warto tych pojęć mieszać, ani tym bardziej zrównywać w debacie o prawach i wolnościach obywatelskich.

Konstytucyjne prawa i wolności nie mają ostrych granic. Materializują się poprzez różne szczegółowe gwarancje i konkretne uprawnienia. Bardzo trudno określić moment, w którym formalne prawo zgromadzeń publicznych, odarte z tych konkretnych gwarancji, przestaje pełnić swoją społeczną funkcję. Dlatego w dojrzałej demokracji wszelkie pomysły zmierzające do jego ograniczania powinny być traktowane z dużą dozą dystansu i podejrzliwości.

Więcej na ten temat:

Kultura Liberalna, Katarzyna Szymielewicz: Kto wygra na zaostrzeniu prawa

Gazeta Wyborcza, Ewa Siedlecka: Syndrom konduktorki

Kancelaria Prezydenta: Prezydencka inicjatywa skierowana do Sejmu

Gazeta Wyborcza: Projekt prezydenta: zakaz maskowania twarzy podczas demonstracji

Newsletter

Otrzymuj informacje o działalności Fundacji

Administratorem twoich danych jest Fundacja Panoptykon. Więcej informacji o tym, jak przetwarzamy dane osób subskrybujących newsletter, znajdziesz w naszej Polityce prywatności.