10-lecie

Drodzy Czytelnicy, Drogie Czytelniczki, oddajemy w Wasze ręce wydanie specjalne PanOptyki. Tak jak Stanisław Lem pisał recenzje książek, które nigdy nie powstały, tak my opisaliśmy historie, które się nie wydarzyły. Wodze fantazji puszczamy w tytułach i pierwszych akapitach artykułów. A dalej opisujemy, co wydarzyło się naprawdę: działania Fundacji Panoptykon oraz współpracującym z nią osób i organizacji, które wpłynęły na bieg wydarzeń.

Gdy dekadę temu powstawał Panoptykon, mało kto rozumiał, o co nam chodzi. Przez te lata wyzwania związane z rozwojem nowych technologii trafiły nie tylko do debaty publicznej, ale też do świadomości coraz większej części polskiego społeczeństwa.

Rozwój nowych technologii stawia nas jednak przed kolejnymi wyzwaniami. Big data, algorytmy czy sztuczna inteligencja w rękach firm i państwa mogą zagrażać wolności i prywatności – fundamentom liberalnych i demokratycznych społeczeństw.

Nie łudzimy się, że możemy zatrzymać postęp. Wcale tego nie chcemy. Jesteśmy jednak przekonani, że jako konsumenci i obywatele możemy – i powinniśmy – wpływać na to, w jaki sposób firmy i państwo korzystają z nowych technologii.

  • Czy będziemy świadomie wybierać produkty i usługi – sięgać po te szanujące prywatność, nawet jeśli nie będą najtańsze (darmowe) i najwygodniejsze?
  • Czy będziemy oczekiwać od władz poszanowania praw i wolności oraz protestować przeciwko ich ograniczaniu?
  • Czy będziemy znać swoje prawa i reagować na ich naruszenia?
  • Czy będziemy budować wzajemne zaufanie i szanować prywatność swoich najbliższych, sąsiadów, pracowników.
  • Czy będziemy pomagać dzieciom odnaleźć się w cyfrowym świecie i respektować ich potrzebę autonomii?
  • Czy będziemy wspierać finansowo organizacje społeczne: strażnicze – patrzące na ręce firmom i państwu – oraz edukacyjne – budujące bardziej świadome społeczeństwo?

Naszymi działaniami dajemy państwu i firmom sygnał, co jest dla nas ważne. W ten sposób możemy wpływać na to, jak będzie wyglądał świat za 10, 20 czy 50 lat.

Zapraszamy do lektury oraz wspólnego działania na rzecz wolności i prywatności!

Projekt tzw. ustawy antyterrorystycznej bardzo szeroko definiował przestępstwa o charakterze terrorystycznym. Mogło nim być nie tylko zablokowanie na jakiś czas dostępu do stron instytucji (taką formę protestu objęła społeczna mobilizacja przeciw ACTA), ale też np. znieważenie głowy państwa. Wystarczyło działać po to, by władzę do czegoś zmusić lub zniechęcić.

Prace nad ustawą owiane były tajemnicą, a jedyne informacje udostępniano podczas rządowych konferencji prasowych. Sam projekt ujrzał światło dzienne dzięki anonimowemu informatorowi, który przekazał go Fundacji Panoptykon, a ta opublikowała na swojej stronie internetowej. Dopiero wtedy opinia publiczna poznała skalę planowanych zmian – od rejestracji kart prepaid, przez blokowanie stron internetowych, po podsłuchy bez zgody sądu.

Fundacja Panoptykon ruszyła do akcji: przygotowała opinię prawną, zbierała podpisy pod apelem przeciwko projektowi, włączyła się w prace parlamentarne. We wspólny sprzeciw zaangażowały się liczne organizacje i zaniepokojeni obywatele. Wspólnym wysiłkiem zorganizowano obywatelskie wysłuchanie publiczne, demonstrowano przed sejmem, a wiele stron internetowych zasłoniły banery symbolizujące sprzeciw wobec blokowania Internetu.

Władza pozostała głucha na argumenty. Wolała straszyć społeczeństwo imigrantami, protestujących nazywać „poprawnymi politycznie lekkoduchami” i – koniec końców – przepchnęła ustawę kolanem. Wycofała się jednak z kilku bulwersujących pomysłów, w tym zawęziła definicją przestępstwa terrorystycznego. Udało się uniknąć najczarniejszego scenariusza.

Rząd wytacza przeciwko oszustom skarbowym coraz potężniejsze działa. Choć karuzele VAT-owskie mają zwykle powtarzalny schemat i dotyczą wyłudzeń na dużą skalę, w 2018 r. pojawiła się propozycja nałożenia na banki i SKOK-i obowiązku przekazywania na bieżąco informacji o wszystkich transakcjach wykonywanych przez przedsiębiorców. Oznaczało to, że do Krajowej Administracji Skarbowej trafiałyby także informacje o ich klientach i pracownikach.

Dzięki temu państwo dysponowałoby czymś na kształt aktualizowanej w czasie rzeczywistym listy płac sektora prywatnego oraz historii zakupów każdego obywatela i obywatelki opłaconych np. przelewem lub kartą płatniczą. Na tej podstawie mogłoby m.in. ustalać stan majątkowy, powiązania zawodowe, realne dochody i wydatki dużej części obywateli. Trafiałyby do niego także informacje np. o wizycie u adwokata czy w poradni psychologicznej.

Fundacja Panoptykon przekonała Ministerstwo Finansów, że wyłapywanie przestępstw skarbowych nie powinno odbywać się kosztem praw wszystkich Polek i Polaków. Ostatecznie KAS otrzymuje tylko informacje o transakcjach między przedsiębiorcami, a nie o zakupach czy wynagrodzeniach osób prywatnych.

„Odwiedziłem wczoraj basen w Opolu i tam w szatni są kamery monitoringu (…) jedna z nich obejmuje prysznice. Wydaje mi się, że to już jest przesada!” – zaalarmował Fundację Panoptykon anonimowy informator. Fundacja już wcześniej interweniowała w podobnych sprawach (np. na basenie w Łodzi czy w gimnazjum w Puławach). Tym razem miała w ręku nowy oręż – RODO.

Unijne rozporządzenie wymusiło na polskich władzach przyjęcie przepisów dotyczących monitoringu. Nie pozwalają one jednostkom podległym samorządom (np. ośrodkom sportu i rekreacji) na nagrywanie obrazu w „pomieszczeniach sanitarnych, szatniach, stołówkach, palarniach i obiektach socjalnych”.

Amelia Zembaczyńska, ochotniczka Panoptykonu i bywalczyni opolskiej pływalni, potwierdziła prawdziwość niepokojących doniesień. Uznała, że nie będzie czekać z założonymi rękami i wystąpiła z interwencją do dyrekcji basenu. Na odzew nie musiała długo czekać. Kamery zostały zaklejone taśmą, a w ciągu kilku tygodni zdemontowane.

Kilka lat z rzędu reakcją na burdy w trakcie manifestacji organizowanych z okazji Święta Niepodległości było odgrzewanie pomysłu na wprowadzenie zakazu zasłaniania twarzy. Zdaniem Fundacji Panoptykon ten zakaz nie powstrzyma ulicznych chuliganów, za to ograniczy wolność pokojowego wyrażania poglądów.

We współpracy z szeroką koalicją organizacji społecznych Fundacja Panoptykon za każdym razem konsekwentnie walczyła o zatrzymanie tych propozycji. Ostatecznie wszystkie upadły, a protestujący wciąż mogą decydować, czy chcą demonstrować z odkrytą, czy zakrytą twarzą.

Wielu dyrektorów i pracowników urzędów pracy krytykowało działający od kilku lat mechanizm profilowania bezrobotnych, ale strajk z tego powodu nam nie grozi. Zgodnie z projektem ustawy zaproponowanej przez rząd eksperyment ten wkrótce przejdzie do historii.

Miało być sprawnie i nowocześnie, ale mechaniczne przydzielanie bezrobotnych do trzech kategorii odpowiadających stopniowi „oddalenia od rynku pracy” kończyło się niesprawiedliwymi i niezrozumiałymi dla nich decyzjami. „Dostałam pierwszy profil, a mój brat drugi. W sumie nie wiem, czym różni się nasza sytuacja” – frustrowała się na stronie fundacji Panoptykon bezrobotna 30-latka.

Już na etapie prac legislacyjnych Fundacja Panoptykon zwracała uwagę na potencjalne zagrożenia. Po wejściu przepisów w życie zbadała, jak profilowanie działa w praktyce, m.in. analizując dane uzyskane z ponad 100 urzędów pracy.

Zabiegała o przejrzystość: ujawniła kwestionariusz zawierający pytania wykorzystywane do profilowania i wywalczony w sądzie algorytm, czyli punkty przypisywane poszczególnym odpowiedziom na pytania oraz widełki punktowe, które kwalifikowały osoby do jednego z trzech profili.

Konsekwentnie zabiegała o zmianę przepisów: zwróciła się do Rzecznika Praw Obywatelskich z apelem o skierowanie przepisów do Trybunału Konstytucyjnego. Choć ostatecznie Trybunał uznał ich niezgodność z konstytucją tylko pod kątem formalnym, rząd skorzystał z tej okazji, żeby zrezygnować z profilowania.

„Kamera na każdej latarni zlikwiduje przestępczość!” – obiecywał krakowski radny. Dzięki montażowi 100 tysięcy kamer i obserwowaniu każdego centymetra przestrzeni publicznej Kraków miał zamienić się w miasto bez „przestępczości pospolitej”, zaginięć i… korków (bo rodzice spokojni o bezpieczeństwo pociech nie woziliby już ich do szkół samochodami).

Pomysłodawca nie wziął pod uwagę zagrożeń dla prywatności mieszkańców Krakowa, obowiązujących przepisów, wyzwań technicznych ani rzeczywistych kosztów projektu. Mimo to radni w budżecie na 2019 r. przeznaczyli 3,5 miliona złotych na pilotażowe wdrożenie projektu w dzielnicy Prądnik Czerwony.

Fundacja Panoptykon postanowiła odwieść władze Krakowa od pomysłu okamerowania całego miasta. W sprzeciw włączyło się wielu mieszkańców, krytyczną opinię wyraził również Rzecznik Praw Obywatelskich. Po dwóch miesiącach przeciwnicy „totalnego monitoringu” mogli ogłosić zwycięstwo. Zespół Radców Prawnych Miasta Krakowa uznał, że projekt stoi w rażącej sprzeczności z Konstytucją RP i niedopuszczalnie ingeruje w wolności i prawa obywatelskie. Projekt stracił szansę na realizację.

Pomysły na blokowanie stron internetowych pojawiły się w już 2009 r., kiedy to ówczesny rząd wypowiedział wojnę nielegalnemu hazardowi. Zdecydowany sprzeciw organizacji – w tym Fundacji Panoptykon – i środowisk internetowych zaowocował rezygnacją z tego i kolejnych pomysłów na blokowanie.

Niebezpieczny precedens pojawił się w 2016 r., kiedy rząd przeforsował blokowanie w dwóch ustawach: tzw. antyterrorystycznej i hazardowej. Pomysł przypadł do gustu innym resortom. Uprawnienia do blokowania sieci miały dostać m.in. Komisja Nadzoru Finansowego, Ministerstwo Infrastruktury oraz Główny Inspektor Sanitarny.

Rząd chciał też stworzyć jedną wspólną bazę „zakazanych stron” i zbierać dane osób, które próbowały na nie wejść. Od decyzji urzędnika, który miał wpisywać domeny do rejestru, miała być możliwość odwołania, ale jego rozpatrzenie mogło trwać nawet kilka miesięcy. Administracyjna pomyłka dla niejednego przedsiębiorcy mogła skończyć się katastrofą finansową.

Nagłośnienie sprawy przez Fundację Panoptykon przyniosło pożądany rezultat. Centralna baza nie powstała, a inne resorty wstrzymały prace nad kontrowersyjnymi przepisami.

Czy z jawnością można przesadzić? Okazuje się, że tak. W 2017 r. rząd przedstawił projekt ustawy, która w założeniu miała służyć walce z korupcją. Zakładał on upublicznienie wielu informacji, ale nie tyle o działaniach władzy, co o stanie majątków obywateli. Do Internetu miały trafić oświadczenia majątkowe około 1,5 miliona pracowników administracji publicznej – w tym np. strażaków i osób sprzątających w sądach – oraz informacje na temat wydanych decyzji administracyjnych, np. o przyznaniu renty.

Jednocześnie w projekcie ustawy pojawiły się propozycje, które miały ograniczyć jawność działania państwa. Instytucje publiczne miały zyskać dodatkowe wymówki, by nie odpowiadać na wnioski o dostęp do informacji publicznej, np. na te składane w sposób „uporczywy”. Ciekawość obywatela miała też mieć swoją cenę: odpowiedź miała być uzależniona od wniesienia odpowiedniej opłaty.

Rząd najwyraźniej założył, że chwytliwy kryptonim – ustawa o jawności – sprawi, że wszyscy projektowi przyklasną. Na konsultacje publiczne przewidziano zaledwie 6 dni. Pomysł powszechnej lustracji majątkowej nie spodobał się jednak nie tylko Fundacji Panoptykon, ale też dwunastu ministerstwom, co przesądziło o jej losach. Bomba okazała się na szczęście niewypałem.

Banki przed udzieleniem kredytu prześwietlają klientów, by ocenić ich wiarygodność. Ale nie chcą tłumaczyć się z tego, po jakie dane sięgnęły i jak je zinterpretowały. Pierwszy wyłom na rzecz prawa do informacji pojawił się dzięki RODO, które wymaga udzielania wyjaśnienia klientom, których wnioski zostały rozpatrzone automatycznie, czyli przez algorytm, a nie przez człowieka.

Fundacja Panoptykon postanowiła wykorzystać pracę nad dostosowaniem prawa bankowego do tych wymogów i zaproponowała przyznanie klientom prawa do wyjaśnienia wszystkich decyzji kredytowych, nie tylko tych podejmowanych automatycznie.

Po długich miesiącach przekonywania i dyskusji wiosną 2019 r. mogła wreszcie ogłosić sukces. Klienci zyskali prawo do informacji, jakie czynniki (w tym dane osobowe) miały wpływ na ocenę ich zdolności kredytowej. Dzięki temu mogą nie tylko lepiej zrozumieć swoją sytuację, ale też podjąć dalsze działania, np. sprostować błąd albo negocjować z bankiem.

W przeciwieństwie do poprzednich historii ta akurat nie jest fikcją. Co więcej – dzieje się cały czas, za każdym razem, gdy użytkownicy internetu otwierają aplikacje lub przeglądarki. Sytuacja ta jednak ma szansę się zmienić – walkę o to rozpoczęła Fundacja Panoptykon.

Na aukcje reklam trafia więcej danych, niż jest to potrzebne, by dopasować reklamę. Często są to dane wrażliwe. Na podstawie lokalizacji, słów, które użytkownicy wpisują w okno wyszukiwarki, adresów stron, na które wchodzą czy historii zakupów można wnioskować, na co chorują, jakie mają poglądy polityczne, zainteresowania, nałogi i problemy („wsparcie dla ofiar przemocy”, „zaburzenia odżywiania”, „lewicowa polityka”, „scjentologia” – to przykłady tzw. taksonomii, które są wykorzystywane w systemach aukcyjnych). A im więcej o wiadomo o ludziach, tym łatwiej manipulować ich potrzebami i decyzjami.

Tak działający system reklamy internetowej w jawny sposób nie spełnia standardów RODO i nie pozwala użytkownikom korzystać ze swoich praw. Dlatego Fundacja Panoptykon złożyła skargę do Prezesa UODO przeciwko Google i Interactive Advertising Bureau – podmiotom odpowiedzialnym za stworzenie warunków działania aukcji reklam. Podobne skargi wpłynęły również do organów ochrony danych w Wielkiej Brytanii i Irlandii, co daje nadzieję na transgraniczne postępowanie i rozwiązanie ponad granicami.