Artykuł 21.01.2010 2 min. czytania Tekst Nawet kontrola sądowa nad blokowaniem stron nie „gwarantuje” wolności w Internecie. Blokowanie treści to niebezpieczna gra, w której stawką są prawa podstawowe. 19 stycznia rząd przyjął kontrowersyjny projekt stworzenia „czarnej listy stron internetowych”. Przy okazji delegalizacji e-hazardu, wprowadza Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych, czyli blokadę witryn z nielegalnymi treściami. Chodzi o zmiany w ustawie Prawo Telekomunikacyjne, polegające na wprowadzenie obowiązku blokowania dostępu do stron i usług, które zostaną wpisane do Rejestru. Ten obowiązek ma dotyczyć wszystkich przedsiębiorców telekomunikacyjnych, którzy „niedozwoloną stronę” muszą zablokować w ciągu 6 godzin od opublikowania przez UKE informacji o wpisie. Do Rejestru mają trafiać nie tylko witryny e-hazardowe, ale także strony reklamujące lub promujące e-hazard; propagujące „treści faszystowskie” czy pornografię dziecięcą; ale też takie, które „umożliwiają uzyskanie informacji mogących służyć do dokonania operacji finansowych bez zgody dysponenta środków”. Zasadnicza zmiana w projekcie z 4 stycznia polega właśnie na wprowadzeniu kontroli sądowej, czyli minimalnego wymogu legalności, o który wołali chyba wszyscy krytykujący pierwotne założenia, w tym Fundacja Panoptykon. Wcześniej projekt zakładał w zasadzie automatyczny wpis na wniosek „uprawnionego organu”. Obecnie te organy, czyli: policja, Straż Graniczna, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Żandarmeria Wojskowa, CBA, wywiad skarbowy i Służba Celna – mają tylko prawo wnioskowania o wpis. To, że to sąd będzie decydował o blokadzie to faktycznie „pewien postęp” w porównaniu z pierwotną wersją ustawy, która pozwalała na blokadę już po wniosku policji czy ABW. Projekt pozostaje jednak obarczony grzechem pierworodnym: sam pomysł na arbitralne ograniczanie dostępu do treści publikowanych w Internecie uderza w podstawowe wartości państwa demokratycznego. A konkretnie: wolność słowa (publikujących), prawo do informacji (użytkowników), czy wreszcie wolność prowadzenia działalności gospodarczej (przedsiębiorców internetowych), bo blokowanie stron przekłada się na blokowanie możliwości świadczenia usług drogą elektroniczną. Nie sposób uciec w „kwestie proceduralne” od podstawowego pytania: czy zgadzamy się walkę z zagrożeniami czyhającymi w sieci – nawet zakładając, że czujemy się realnie zagrożeni – kosztem własnej wolności? Więcej w komentarzu:Szymielewicz: Kto (poza rządem) chce blokowania treści w Internecie? Katarzyna Szymielewicz Autorka Temat Internet blokowanie sieci prawo wolność słowa Poprzedni Następny Newsletter Otrzymuj informacje o działalności Fundacji Administratorem twoich danych jest Fundacja Panoptykon. Więcej informacji o tym, jak przetwarzamy dane osób subskrybujących newsletter, znajdziesz w naszej Polityce prywatności. Zapisz się Zapisz się Akceptuję Regulamin usługi Zobacz także Artykuł Wycieczki na zaplecze Internetu Czym stał się Internet? Dlaczego, próbując korzystać z usług w sieci, niepostrzeżenie stajemy się towarem? Z czego żyją największe cyberkorporacje? Jakie problemy kreują? Kto i kiedy je zatrzyma? Na łamach cyfrowego wydania Tygodnika Polityka Katarzyna Szymielewicz wyjaśnia, jak działa zaplecze… 03.10.2018 Tekst Artykuł NIE dla filtrowania internetu! Internet, jaki znamy, jest zagrożony. Dlaczego? Komisja Europejska proponuje, by wszystkie teksty, obrazki czy multimedia, jakie udostępniamy w popularnych serwisach społecznościowych, były filtrowane przez algorytm. Te, które automat zidentyfikuje jako naruszające prawo autorskie, nie zostaną… 21.02.2018 Tekst Podcast Jak pozwać Facebooka? Rozmowa z Piotrem Golędzinowskim i Łukaszem Laskiem Miały być serca, lajki i zasięgi, a jest…ban, żółty dolarek, frustracja. Jeżeli Internet to Twój żywioł, dobrze wiesz, o czym mowa. Nie wszystko, co wrzucasz do sieci, trafia do odbiorców. Część znika po drodze, zablokowane przez ślepy na kontekst algorytm lub moderatora. Niestety szanse na… 19.11.2020 Dźwięk