Artykuł 06.05.2025 13 min. czytania Tekst Image Pamiętacie jeszcze czasy, w których prodemokratyczne ruchy zwoływały się na platformach społecznościowych? Arabska Wiosna była opowiadana jako twitterowa rewolucja – oddolny, prodemokratyczny ruch, który z pomocą „nowych technologii” obalił złego dyktatora. Zaledwie dekadę później tamta opowieść o końcu autorytaryzmów i technologicznym upodmiotowieniu ruchów społecznych – brzmi w najlepszym razie naiwnie. Czym są dziś dla demokracji komercyjne platformy społecznościowe (nie mylić z mediami)? Czy mądrzejsi o dekadę doświadczeń potrafimy się bronić przed algorytmiczną manipulacją? Po czyjej stronie w tej brutalnej grze o zasięgi i uwagę wyborców stoi państwo?Złote czasy mediów społecznościowychCzy tego chcemy czy nie, platformy społecznościowe stały się krytyczną infrastrukturą do dyskusji o sprawach publicznych i politycznej mobilizacji. Dlatego trudno mówić o cyfrowej suwerenności, jeśli prywatna firma – działając w interesie swoich akcjonariuszy czy ulegając politycznej presji – może manipulować debatą publiczną za pomocą algorytmów, cenzurować ją, kreować nowe trendy albo nowych influencerów.Oczywiście taką władzą platformy internetowe dysponowały już w najlepszych dla ich wizerunku złotych czasach twitterowych rewolucji. Wówczas tylko nieliczni sceptycy, tacy jak my, ostrzegali, że łaska technologicznych oligarchów na pstrym koniu jeździ, a każda władza pozbawiona społecznej kontroli wcześniej czy później korumpuje się. Wtedy, w 2011 w głośnej książce „The Filter Bubble” Eli Pariser przestrzegał na przykłąd przed społecznymi skutkami hiperpersonalizacji: „Filtry personalizujące serwują nam coś w rodzaju niewidzialnej auto-propagandy, indoktrynując nas naszymi własnymi poglądami, wzmacniając w nas pragnienie tego, co już znamy, jednocześnie utrzymując nas w nieświadomości zagrożeń, jakie czają się w ciemnej przestrzeni nieznanego”. Eli Pariser „The Filter Bubble”, 2011Nadal jednak w głównym nurcie dominował technologiczny optymizm. Surfując na tej fali, na początku 2017 r., Mark Zuckerberg zapewniał w szeroko komentowanym manifeście, że misją Facebooka jest budowanie „połączonego świata”, który „promuje pokój i zrozumienie, podnosi ludzi z biedy i przyspiesza postęp nauki”. Skojarzenia z oświeconym władcą cyfrowego imperium, który zapragnął na siłę uszczęśliwić swoich poddanych, nasuwają się same. Już wtedy mieliśmy podstawy, by obawiać się eksperymentów z feedem – projektowanym tak, by angażować naszą uwagę i wywoływać silne emocje. A potem było tylko gorzej… Problemy internetu opartego na śledzeniu i angażowaniu za wszelką cenęW 2018 r. na łamach Liberte tak wyjaśniałam działanie Facebooka: „Ta technologiczna czarna skrzynka skrywa algorytmy, które mają decydujący wpływ na nasze doświadczanie Internetu. To one przesądzają o tym, co wyświetli się na naszym ekranie, a co zostanie pominięte lub schowane; jakie idee będą rozprzestrzeniać się w sieci i które wiadomości uzyskają największą widoczność”.Dziś powszechnie wiadomo, że dzięki profilowaniu platformy społecznościowe mogą wyzyskiwać nasze podatności i dane wrażliwe (np. stan zdrowia, poglądy polityczne, orientację seksualną, sytuację rodzinną) do hiperpersonalizacji. A celem jej nie jest dopasowanie rekomendowanych treści do naszych potrzeb, ale zaangażowanie naszej uwagi za wszelką cenę. Od lat obserwujemy, że ten mechanizm dyskryminuje treści jakościowe, wyważone, pochodzące z wiarygodnych mediów. Jego efektem ubocznym jest rosnąca polaryzacja społeczeństwa i popularność teorii spiskowych. To idealna sytuacja dla populistów i bardzo niebezpieczna dla demokracji.Platformy chcą się ochronić przed egzekwowaniem DSA i DMAMocną ilustracją tego niebezpieczeństwa był hołd lenny szefów największych firm technologicznych podczas inauguracji Donalda Trumpa. Na oczach całego świata zawiązał się pragmatyczny sojusz nowej administracji i oligarchów z Doliny Krzemowej. Połączyły ich cele geopolityczne oraz interesy ekonomiczne. Image Wywiad w „Newsweeku” okraszony zdjęciem technologicznej śmietanki na zaprzysiężeniu Donalda Trumpa w 2025 r.Mark Zuckerberg w lutym 2025 zagroził, że jego firma będzie szukać amerykańskiej ochrony przed Komisją Europejską egzekwująca DSA i DMA. A Elon Musk nie ukrywa gotowości do wykorzystania algorytmicznej maszyny X i własnych zasięgów do ingerowania w europejską politykę, w tym nadchodzące wybory.„Analizy wpisów Muska pokazują, że właściciel X ingeruje już w politykę w siedemnastu państwach (plus oczywiście w USA) na kilku kontynentach. Wspiera skrajną lub populistyczną prawicę – oraz tych, z którymi robi interesy. (...) Od kilku miesięcy w przestrzeni publicznej pojawiają się zarzuty, iż na platformie X za czasów Muska doszło do zniekształcenia algorytmu. W efekcie może on działać stronniczo: promować jedne środowiska, a ograniczać widoczność drugich."Analiza OKO.press, Nie tylko Niemcy i AfD. Jak Elon Musk usiłuje wpływać na politykę na świecieWpływanie na debatę publiczną i demokrację. Czy to prawda?Czy technologiczni oligarchowie rzeczywiście mogą przestawiać wajchę debaty publicznej na swoich platformach, czy tylko blefują? Chwilę przed wyborami prezydenckimi w naszym kraju, warto się nad tym chwilę zastanowić.Najcenniejsze informacje o tym, co potrafią algorytmy platform społecznościowych i jak te możliwości są wykorzystywane w praktyce, mamy dzięki sygnalistom i „wyciekanym” przez nich dokumentom. W przypadku Twittera najgłośniejszy wyciek przebiegł dość nietypowo, bo dzięki uprzejmości samego Elona Muska (!). W 2022 r, niedługo po tym, jak został nowym właścicielem platformy, Musk zaprosił grupę dziennikarzy do przejrzenia wewnętrznych dokumentów. Twitter files miały być dowodem na stosowanie cenzury i manipulacji algorytmem, by sprzyjać Partii Demokratycznej. Obraz, jaki wyłonił się z dziennikarskiego śledztwa, był nieco bardziej skomplikowany. Image Pierwszy post o Twitter Files, profil Matta TaibbiegoMatt Taibbi, jeden z dziennikarzy, których Musk dopuścił do zapoznania się z wewnętrznymi dokumentami, powiedział, że wyłania się z nich „opowieść Frankensteina o mechanizmie zbudowanym przez człowieka – jednej z największych i najbardziej wpływowych platform mediów społecznościowych na świecie”, która „wyrosła poza kontrolę swojego projektanta”. Według niego, ujawnione dokumenty, a także ocena „obecnych i byłych członków kadry kierowniczej wysokiego szczebla”, pokazują, że wśród pracowników Twittera przeważały poglądy lewicowe (w realiach USA nie musi to znaczyć tego samego, co w Polsce), w konsekwencji skrzywienie perspektywy w decyzjach moderacyjnych.Platformy społecznościowe nie są ani tradycyjnymi redakcjami, ani neutralnymi pośrednikami. Od tradycyjnych mediów odróżnia je to, że zautomatyzowały pozyskiwanie contentu, filtrują i układają treści za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji. Dlatego, zdaniem Robina Berjona, powinniśmy je nazywać „mediami algorytmicznymi” (por. Sherif Elsayed-Ali i Robin Berjon Algorithmic Pluralism: Towards Competitive & Innovative Information Ecosystems).Trzeba zrozumieć, że narzędziem, nad którym big techy mają pełną kontrolę ( tak jak redakcja gazety nad tym, co wrzuca na „jedynkę”) są algorytmy rekomendacyjne. O ile nie powinniśmy ich karać za szkodliwą treść wrzuconą przez któregoś z milionów użytkowników, o tyle za logikę i skutki działania algorytmów, które takie treści podbijają, firmy technologiczne powinny ponosić pełną odpowiedzialność.I ponosić będą, jeśli zaczniemy na poważnie egzekwować Akt o usługach cyfrowych (DSA).Prywatyzacja zysków, uspołecznianie stratDokładnie tak, jak tradycyjne media, również media algorytmiczne mają długą historię wykorzystywania w partykularnym interesie swoich właścicieli, ze szkodą dla interesu publicznego. Ostatnio głośnym przykładem takiego działania było wsparcie prezydenckiej kampanii Donalda Trumpa przez Elona Muska, który wykorzystał algorytmy Twittera i sztucznie podbijał zasięgi swojego faworyta. Jeszcze bardziej powinno nas niepokoić to, że podobne algorytmiczne manipulacje mogą być realizowane znacznie subtelniej – w sposób, który będzie znacznie trudniejszy do wykrycia.Ze względu na tę władzę, platformy społecznościowe nigdy nie były neutralnymi pośrednikami w naszej komunikacji, a kluczowe decyzje „redakcyjne” podejmowali ludzie o określonym światopoglądzie i partykularnych interesach. Zmiana, którą obserwujemy w ostatnich miesiącach, nie polega na zwiększeniu ich możliwości działania, tylko na stylu, w jakim z owych możliwości korzystają. Bez nadmiernej kokieterii, z otwartą przyłbica.Komisja Europejska zaczyna prowadzić śledztwa przeciwko platformomDlatego w Panoptykonie domagamy się od wielkich platform radykalnej przejrzystości, naciskamy na Komisję Europejską, by prowadziła wnikliwe śledztwa (korzystając z uprawnień, jakie daje jej DSA) i współpracujemy z niezależnymi badaczami, którzy (również dzięki DSA) są w stanie zajrzeć do środka algorytmicznych mediów. Ostatecznie, jednak, najlepszym rozwiązaniem byłoby odebranie komercyjnym platformom monopolu na zarządzanie algorytmami rekomendacyjnymi (o tym, jak to można zrobić, opowiadam Dariuszowi Ćwiklakowi na łamach Newsweka). To myślenie przebija się już w Parlamencie Europejskim:„To nie jest czas na osłabianie unijnych regulacji. Takie działanie byłoby złym sygnałem dla USA i zdyskredytowałoby nasze wysiłki na rzecz zbudowania cyfrowego ekosystemu opartego na wartościach”.„Proponujemy rozwijanie sfederowanej i bezpiecznej publicznej infrastruktury cyfrowej, opartej na europejskich standardach regulacyjnych, która obejmowałaby uruchomienie Funduszu Suwerenności Cyfrowej z budżetu UE. Fundusz ten służyłby do uwolnienia niezbędnych inwestycji w celu zbudowania europejskiego ekosystemu cyfrowego”.„Platformy, które naruszają europejskie standardy, powinny zostać zakazane. Musimy położyć kres wyzyskującym i toksycznym modelom biznesowym, które zagrażają nie tylko naszemu zdrowiu psychicznemu, ale także naszej demokracji”.Fragmenty oświadczenia programowego grupy S&D (Socjaliści i Demokraci), kwiecień 2025W tym czasie Polska poklepuje się po plecach z cybergigantamiDlatego przecierałam oczy, kiedy na lutowej konferencji prasowej Donald Tusk przyjaźnie poklepywał Sundara Pichaia, CEO firmy Alphabet. To wtedy Premier poinformował, że Google Cloud ma być strategicznym partnerem w planie „przyspieszonego rozwoju kluczowych sektorów polskiej gospodarki”. Łatwiej mi zrozumieć, dlaczego niektórzy kandydaci na prezydenta – politycy bez realnej władzy – puszczają oko do Elona Muska licząc, że coś z jego zasięgów skapnie im w wyścigu wyborczym. To desperackie i koniunkturalne ruchy, ale nie pozbawione pewnej racjonalności. Ale dlaczego szef rządu średniej wielkości państwa, które szczyci się dobrymi wskaźnikami ekonomicznymi i utalentowanymi programistami, wybiera technologiczną zależność od firm z Doliny Krzemowej?Może to haracz jaki Polska musi(iała) zapłacić za utrzymanie choćby nawet fasadowego, ale jednak, sojuszu militarnego z USA. Może przestarzały “system operacyjny” w kierownictwie rządu, który wymaga aktualizacji, zanim na dobre się zawiesi. A może tylko nietrafiony chwyt PR-owy? Za tą ostatnią hipotezą przemawia to, że kilka tygodni później, na wiosennej edycji Europejskiego Forum Nowych Idei, Premier zmienił ton: mówił o potrzebie “repolonizacji polskiej gospodarki” i przyznawał, że “kapitał ma narodowość”. O wiele dalej w swoich publicznych wypowiedziach idzie wicepremier z Lewicy:“Suwerenność technologiczna Polski i Europy to jest przestrzeń, o którą albo zadbamy, albo będziemy bardziej skolonizowani. Czy to dotyczy relacji transatlantyckich? Tak. I nie tylko. Dotyczy to tak samo Azji. (...)W Polsce budowanie suwerenności (...) jest warunkiem odpowiedzialności za to, jak się państwo będzie rozwijało. Nad podatkiem cyfrowym będziemy pracowali i już pracujemy. To jest coś, co nie powinno budzić żadnych emocji, bo ostatecznie obniżamy zarobki tych, którzy zarabiają miliardy dolarów, a realizujemy to na rzecz (...) lepszej gospodarki, e-administracji, usług cyfrowych etc.”Wicepremier Krzysztof Gawkowski w rozmowie z Markiem Tejchmanem, Dziennik Gazeta PrawnaI bardzo dobrze. Ale dziś nie wystarczy sama zmiana narracji.Kwestia cyfrowej suwerennościPolska i Unia Europejska znalazły się w momencie, w którym cyfrową suwerenność trzeba praktykować, a nie tylko wpisywać w strategie i ogłaszać w mediach. Jak?Zaczynając od najbliższego politykom podwórka: komercyjne platformy społecznościowe nie powinny być głównym narzędziem kampanii wyborczych. Ponieważ nie wiemy, w co grają ich właściciele i nie kontrolujemy algorytmów odpowiedzialnych za podbijanie lub ukrywanie treści, musimy się liczyć z ryzykiem manipulacji.Nawet jeśli właściciele platform społecznościowych w nic nie grają (czyli nie ingerują intencjonalnie w działanie algorytmów), nadal w ich kasynie wygrywają treści silnie angażujące, polaryzujące i sensacyjne. A to w czasie kampanii wyborczych niebezpieczne paliwo. W tym wyścigu o uwagę i emocje ludzi zwanych „użytkownikami”, politycy szybko sami stają się zakładnikami raz obranej strategii. Kończy się to obietnicami bez pokrycia, hejtem i polaryzującą retoryką.Jeśli chcemy opierać się na mediach społecznościowych z prawdziwego zdarzenia w politycznej komunikacji, musimy je dopiero zaprojektować. A przynajmniej zaprojektować nakładki na dominujące platformy społecznościowe, które skorygują działanie algorytmów rekomendujących treści i będą pracować w interesie publicznym. Prototypowanie i testowanie zmian na platformach społecznościowych, żeby umożliwić konstruktywny obywatelski dialog i zmniejszyć polaryzację, to jeden z celów projektu CLR:SKY (CLR: Civility. Listening. Respect). Media społecznościowe miały być przestrzenią do dzielenia się pomysłami, nawiązywania kontaktów i angażowania się w sensowne rozmowy.Jednak zbyt często toksyczne wymiany zdań i możliwe do uniknięcia nieporozumienia zagłuszają produktywny dialog i wypierają wartościowe głosy.Stworzyliśmy CLR:SKY by to zmienić.Umożliwiamy użytkownikom kontrolowanie tego, co się dzieje z ich treściami na platformach społecznościowych. Dzięki czemu stają się one bezpieczniejszą przestrzenią.Credo CLR:SKYZamiast kupować kolejne usługi od big techów, państwo może wspierać rozwijanie takich usług opartych na sztucznej inteligencji, jednocześnie finansując etyczne europejskie start-upy. Taka zmiana w podejściu do zamówień publicznych jest potrzebna we wszystkich cyfrowych usługach o krytycznym znaczeniu: od chmury i hostingu wrażliwych danych, po protokoły komunikacyjne i aplikacje dla obywateli. Skoro amerykańskie firmy technologiczne publicznie deklarują lojalność wobec swojego rządu (którego protekcji potrzebują do dalszej ekspansji), nie sposób ich traktować jak godnych zaufania, stabilnych dostawców krytycznej infrastruktury.Zamiast ustawiać się w kolejce po „amerykańskie inwestycje”, rząd powinien wspierać rozwój innowacyjnych usług w kraju i finansować takie programy z wpływów podatkowych. Większe znaczenie dla naszego rozwoju będzie mieć miliard złotych z podatku cyfrowego niż pięć miliardów „zainwestowane” przez big techy na ich warunkach, a więc z drenażem mózgów i śladem ekologicznym w Polsce, a zyskiem i podatkami – wyprowadzonymi za granicę. Potrzebujemy strategicznych inwestycji w technologiczną infrastrukturę za pieniądze z podatków, a nie nowych fabryk pracujących na wyniki giełdowe globalnych korporacji w specjalnych strefach ekonomicznych. Katarzyna Szymielewicz Autorka Temat media społecznościowe dane osobowe Poprzedni Newsletter Otrzymuj informacje o działalności Fundacji Twoje dane przetwarza Fundacja Panoptykon w celu promowania działalności statutowej, analizy skuteczności podejmowanych działań i ewentualnej personalizacji komunikacji. Możesz zrezygnować z subskrypcji listy i zażądać usunięcia swojego adresu e-mail. Więcej informacji o tym, jak przetwarzamy twoje dane i jakie jeszcze prawa ci przysługują, w Polityce prywatności. Zapisz się Zapisz się Akceptuję Regulamin usługi Leave this field blank Zobacz także Artykuł Po rozprawie Klicki vs Poczta 18 kwietnia odbyła się długo przez nas wyczekiwania rozprawa Klicki vs Poczta. Na wyrok poczekamy jeszcze kilka miesięcy. 18.04.2023 Tekst Artykuł Kto (i dlaczego) powinien bać się TikToka? Jeszcze niedawno TikTok budził skojarzenia przede wszystkim z niewinnymi filmikami z tańczącymi ludźmi, apetycznym jedzeniem czy uroczymi zwierzątkami. Dziś dyskusja na temat serwisu przybrała znacznie poważniejszy ton. Na blokadęograniczenia w korzystaniu z aplikacji ze względu m.in. na… 30.01.2023 Tekst Artykuł Skąd partia ma Twój numer? Nic chyba tak nie irytuje naszych odbiorców i odbiorczyń, jak telefony od telemarketerów. Nam towarzyszą podobne emocje, dlatego kiedy gruchnęła wiadomość, że partia rządząca otworzyła call center, który ma zachęcać Polki i Polaków do oddania na nią głosu w nadchodzących wyborach, nie mogliśmy… 09.10.2019 Tekst