Rzecznik Praw Obywatelskich o niebezpiecznych konsekwencjach nadzoru

Artykuł
30.11.2011
12 min. czytania
Tekst

Irena Lipowicz swoim słowem wstępnym otworzyła w zeszłym miesiącu konferencję „Nadzór niekontrolowany? Nowe wyzwania dla wolności”. Postanowiliśmy udostępnić jej wystąpienie na naszej stronie internetowej również w formie tekstowej. Rzecznik porusza w nim nie tylko kwestie związane z prawem, ale przede wszystkim stawia pytania dotyczące społecznych konsekwencji funkcjonowania społeczeństwa nadzorowanego. Zachęcamy do lektury!

„Chciałabym bardzo podziękować za zaszczyt, jakim jest dla mnie możliwość otwarcia tej konferencji. Chciałabym podziękować, z góry już cieszę się na panel, bo na pewno wiele nowych wątków będę mogła podjąć w przyszłości w działalności Rzecznika Praw Obywatelskich. Jeżeli państwo pozwolą, chciałabym, wiedząc, że za chwilę będziemy mieli do czynienia z bardzo kompetentną wymianą poglądów, powiedzieć o kilku kwestiach ogólnych – i równocześnie powiedzieć, jak bardzo cieszę się, że Fundacja Batorego, Fundacja Panoptykon i wszyscy Państwo tu zgromadzeni zajmujecie się nowym i ważnym wyzwaniem dla wolności, jakim są zupełnie nowe techniki pozwalające na nadzór społeczeństwa.

Do urzędu Rzecznika wpływają ostatnio skargi [...] dokumentujące nowe zjawisko polegające na tym, że już nie nawet państwo, ale sąsiad sąsiadowi instaluje monitoring wizyjny [zaglądający] do ogródka albo też formalnie instaluje co prawda u siebie, ale w taki sposób, że obejmuje on część nieruchomości sąsiedniej. Po burzy mózgów bardzo dobrych prawników zajmujących się tą kwestią okazało się, że właściwie sięgnąć trzeba – [...] żeby pomóc człowiekowi w takiej sytuacji – raczej do prawa ochrony własności nieruchomości niż samego człowieka i jego sfery prywatnej, bo tutaj uposażenie prawne nie jest wystarczające.

Jeżeli mamy do czynienia z takimi wystąpieniami, jak mojego poprzednika i moje, w którym zanalizowaliśmy nowe zagrożenia, to możemy zobaczyć bardzo łatwo, na czym polega tutaj zagrożenie i łatwość korzystania z nowych technik bez jakiejkolwiek refleksji, jakie skutki może to za sobą pociągnąć. Monitoring wizyjny w polskich szkołach jest faktem, ale jeszcze mój poprzednik, doktor Kochanowski, w 2007 r. występował po raz pierwszy w sprawie, która dotyczyła nowatorskiego pomysłu, aby w rozporządzeniu oprócz nagrywania obrazu dopuścić też nagrywanie głosu – a więc podsłuch. Jakże interesująca mogłaby być analiza tego, o czym uczniowie w szkole na przerwie czy przed budynkiem rozmawiają! Po interwencji Rzecznika zmieniono rozporządzenie w taki sposób, że tę możliwość – takiego publicznego podsłuchu – wycofano.

W przypadku, już mojego, wystąpienia z lutego to była kwestia publikowania przez organy ścigania [wizerunku] kibiców, którzy w jakiś sposób naruszyli przepisy. Tutaj należało ich ścigać zgodnie z prawem, natomiast publikacja ich wizerunku, korzystanie w tym celu ze zdjęć z monitoringu bez odpowiedniej podstawy prawnej wzbudziło mój protest i zastrzeżenie.

To są tylko takie punktowe przypadki, ale czy sprawa, którą się zajmujemy, rzeczywiście jest – tak uroczyście określonym – nowym wyzwaniem dla wolności?

Najbardziej w tym zakresie posunęła się Wielka Brytania, widziana przez nas często jako bastion wolności, ale – jak wykazuje raport sporządzony dla parlamentu brytyjskiego – monitoring i różne rodzaje wykorzystywania nowoczesnej techniki bieżącego nadzorowania społecznego są tam bardzo daleko posunięte. Z tego rodzi się refleksja: „Czy to nie jest po prostu udogodnienie?”. To, że może to budzić u człowieka poczucie lęku, manipulacji, poczucie zagrożenia tym, że ktoś wie o nas wszystko – z tego sobie zdajemy sprawę.

Raporty brytyjskie i literatura przedmiotu równocześnie wskazywały uwagę na inny aspekt, mianowicie – że jeżeli nawet zaproponujemy jakieś ułatwienia, np. przechodzenie przez kontrolę graniczną tym, którzy zgodzą się na skanowanie i na nowe techniki biometryczne, reszta musi stać w długich kolejkach. Na razie ci, którzy korzystają z szybkiej ścieżki, godząc się dobrowolnie na techniki biometryczne, to mniejszość. Większość stoi w tradycyjnych kolejkach, ale z czasem może stać się tak, że to ci, którzy będą się upierali, aby nie korzystać z technik biometrycznych, automatycznie staną się osobami podejrzanymi. Przecież gdyby nie mieli nic do ukrycia, to cóż przeszkadza im poddanie się skanowaniu się całej postaci albo takie automatyczne rozpoznanie przez kontrolę na wejściu? W coraz mniejszym stopniu „kontrolę państwa” – bo pamiętajmy, że kontrola na lotniskach jest obecnie bardzo szybko prywatyzowana i wkrótce i nas to dotknie – [...] powierzamy państwu, [...] w coraz większej mierze podmiotom prywatnym – w dosłownym słowa tego znaczeniu – prześwietlenie naszej sylwetki i bieżący nadzór nad naszym zachowaniem.

Mało rozpoznane są subtelne szkody dla wolności. Te pośrednie szkody – w przypadku nadużycia i wykorzystania tych materiałów niezgodnie z prawem – są dla nas oczywiste. Subtelne, na początku niewidzialne szkody, erozja wolności polegają na tym, że człowiek zaczyna zmierzać w kierunku konformizmu, dostosowania swojego zachowania. Już bardzo wcześnie w literaturze ochrony danych osobowych wskazano na to, że świadomość człowieka, że wszystkie informacje o nim są gromadzone i mogą być wykorzystane w nieznanym mu celu wiele lat później (to samo dotyczy obrazu osoby, sposobu zachowywania się w miejscu publicznym) sprawia, że człowiek zaczyna zachowywać się bardziej konformistycznie. Unika zachowań odmiennych, chce się dostosować, chce nie podpadać, chce się zachowywać w taki sposób, który jest absolutnie akceptowalny.

Powiecie Państwo: „Cóż złego? Nie będzie przestępczości, nie będzie chuligaństwa. To świetnie, że chcą się zachowywać zgodnie z normami społecznymi”. Ale [...] oznacza to również, że to zachowywanie się zgodnie z normami, to już jest coś więcej. Tu nie chodzi już o łamanie prawa, to jest uprzedzanie wobec oczekiwań. W uprzedzaniu oczekiwań mieści się porzucenie tego, co jest dla demokracji cenne i co sprawia, że następują innowacje społeczne. Jeżeli powiem: Człowiek chce się we wszystkim zachowywać jak większość, w żaden sposób – w książkach zamawianych w Internecie, w swoich zachowaniach społecznych, widzialnych miejscach publicznych – nie chce podpadać, nie chce wykraczać poza normy, bo zdaje sobie sprawę, że to może być użyte wiele lat później, wówczas pozbywamy się tych odruchów społecznych, które powodują zmiany.

Społeczeństwa demokratyczne dlatego wiecznie się odnawiają, że są bardzo innowacyjne. Nadzór zabija zmianę, odwagę zmiany, odwagę innych zachowań. Ja takich skutków odległych monitoringu powszechnego i powszechnego nadzoru bardzo się obawiam. Wydaje mi się, że może to spowodować, że społeczeństwo staje się bardziej bierne i że tzw. trwała krzywda, czyli coś, co dla mnie, dla Rzecznika Praw Obywatelskich, jest szczególnie istotne, pozostaje bardziej dotkliwe.

Znamy przecież przypadki, w których tłumaczono, że baza osób, które dokonały w życiu chociaż jednej próby samobójczej, powinna stale pozostać w dyspozycji organów ścigania. Umożliwia bowiem później zidentyfikowanie ofiar, które zostały odnalezione jako osoby zmarłe w nieznanych okolicznościach [i które] są nierozpoznane. Ułatwia to poszukiwanie, kieruje to poszukiwania na inne tory, jeżeli wiemy, że jest to już osoba, która próbowała popełnić samobójstwo. Równocześnie, jeżeli był to ktoś, kto zrobił to w młodym wieku z powodu zawiedzionej miłości lat 16 i próbuje obecnie sprostać konsekwencji, że wiadomość o tym będzie w dyspozycji organów państwa przez długie lata jego kariery zawodowej, że w jakiś sposób został już oznaczony, ostemplowany, [że] w jakiś sposób zawsze będzie się patrzyło [...] na jego zaginięcie, które może nie mieć nic wspólnego z tą próbą sprzed wielu lat, że te dane mogą przedostać się w sytuacji, kiedy będzie się starał o ważny urząd państwowy i mogą wpłynąć na jego prawa obywatelskie w inny sposób – stanowi dla nas poważne i nowe wyzwanie.

Drobną próbkę tego, jak [wygląda] nadzór bieżący nad społeczeństwem, jak dane są łączone beztrosko z różnych dziedzin przyniosła na przykład sprawa, którą monitujemy w urzędzie, w zakresie zawarcia małżeństwa przez – co znane jest medialnie – dwie osoby, które są w pewien sposób niepełnosprawne ruchowo i [...] jedna z tych osób skorzystała z pomocy psychiatry po tym, jak jej rodzice zmarli w odstępie dwóch miesięcy na chorobę nowotworową. To wystarczyło, żeby sąd uważał, że to jest osoba, którą trzeba zbadać psychiatrycznie, czy zasługuje na zawarcie związku małżeńskiego. Sąd nie miał też żadnych oporów przed upublicznieniem tej kwestii.

Proszę popatrzeć, jak beztrosko są przenoszone intymne informacje z innej dziedziny – tu chodziło o osobę, która jest niepełnosprawna ruchowo, która nie jest chora psychicznie. Sygnał wysyłany do obywatela jest taki: nawet w trudnej sytuacji życiowej uważaj, zanim skorzystasz z pomocy psychiatry, bo może to być wykorzystane przeciwko tobie wiele lat później. Jeśli wyobrazimy sobie jakąś nieprzyjemną sytuację polityczną w danym kraju i wyobrazimy sobie, że ktoś chciałby fakt skorzystania z pomocy psychiatrycznej obrócić przeciwko tej osobie, to według obowiązującego prawa byłoby to możliwe przy próbie zawarcia przez nią związku małżeńskiego. Widzimy, że skończy się to tym, że ktoś zastanowi się dwa razy, zanim skorzysta z pomocy psychiatry.

Byłam świadkiem takiej sytuacji w Szwecji, gdzie ludzie naprawdę chorzy psychicznie ukrywali ten fakt za pomocą sieci znajomych, w podziemny sposób korzystali z pomocy psychiatrycznej, ponieważ sprawny system pomocy rejestracji danych i przekazywanie danych sprawiałby, że fakt wizyty u psychiatry oznaczałby zawieszenie albo niemożność uzyskania posady nauczyciela. Człowiek, który wiele lat spędził w zawodzie nauczycielskim, miał depresję, nie był niebezpieczeństwem dla dzieci, ale wiadomość o tym, że korzystał z pomocy psychiatrycznej sprawiłaby, że Urząd Oświatowy automatycznie odsunąłby go od wykonywania zawodu. Czy to oznaczało, że w ten sposób usunięto jakieś, wyimaginowane przeważnie, niebezpieczeństwo wobec uczniów? Nie, to sprawiło, że mnóstwo osób z depresją przez lata nie korzystało z pomocy psychiatrycznej.

Jeżeli dane z nadzoru będą wykorzystywane przez różne sektory administracji publicznej, ludzie z niektórych usług lub z przysługujących im praw przestaną korzystać, bo będą się bali, że sama informacja o tym może wpłynąć na ich pozycję zawodową, na ich karierę lub na ich możliwości awansu. Zaczynamy wtedy hodować społeczeństwo nadzorowane, które jest przede wszystkim społeczeństwem kalkulującym: „Jak wypadam w oczach tego Wielkiego Brata, który mnie nieustająco monitoruje? Jak to zostanie wykorzystane w odniesieniu do moich szans zawodowych i społecznych?”.

Mamy do czynienia [...] z odległymi konsekwencjami takich przypadków, zwłaszcza tam, gdzie ustawa wymaga wobec różnych osób sprawujących stanowiska państwowe – ale również wobec sędziów, pracowników administracji, policjantów i innych funkcjonariuszy państwowych, nauczycieli – zachowania czegoś, co się określa jako „odpowiednią postawę” albo „nienaganne zachowanie”, albo „nienaganną opinię”.

[...] Już obecnie udostępnione zdjęcia na Facebooku bywają wykorzystywane do tego, żeby tę klauzulę generalną interpretować zupełnie inaczej. Czy ktoś, kto swój wizerunek przedstawi w jakimś portalu społecznościowym, złamał już tę konieczność odmiennego zachowania?

W państwie pruskim osiągnięto kiedyś maksymalny stopień dyscypliny społecznej, taki, jakiego polskie społeczeństwo w ogóle sobie nie jest w stanie wyobrazić – posłuszeństwo obywateli, ich poczucie, że są bezustannie kontrolowani przez władzę – czego najlepszym dowodem była sytuacja, w której kiedy król pruski podjął decyzję, że nie będzie się już spożywać kawy prawdziwej, ponieważ pieniądze są potrzebne na zbrojenia, to ustanowił urzędnika, który poruszał się ulicami Berlina. Był urzędnikiem wybranym ze względu na doskonały węch i miał chodzić i wąchać, czy ktoś gdzieś nie parzy kawy. Taki złoczyńca był niezwykle surowo karany.

Społeczeństwo nadzorowane nie jest więc naszym wynalazkiem, państwo pruskie w tym zakresie osiągnęło ogromne sukcesy. Zerwanie owoców lub ścięcie owocowego drzewa posadzonego przez władze pruskie wzdłuż dróg Dolnego Śląska czy Mazur powodowało, że delikwentowi obcinano prawą rękę i były całe wsie pełne setek mężczyzn z obciętymi rękami, którzy w okresie mroźnej zimy wycięli takie drzewo. To dopiero było społeczeństwo nadzorowane! Gotowość społeczeństwa do meldowania o przekroczeniach była też ogromna, bez tych nowoczesnych rzeczy, które mamy obecnie do dyspozycji.

A jak skończyła się ta historia? Chciałabym, żeby to była puenta mojego słowa wstępnego. Ta doskonała piramida fantastycznie nadzorowanego społeczeństwa, które już wiedziało, że jakakolwiek odmienność jakikolwiek sygnał wolności osobistej źle się dla nich skończy, więc trzeba być absolutnie posłusznym, skończyła się tym, że kiedy na państwo pruskie uderzyła armia napoleońska, okazało się, że wszyscy są tak przyzwyczajeni do słuchania rozkazów i tak wypleniono z nich inicjatywę i zawsze bali się jakikolwiek sposób podpaść, że to państwo zawaliło się w kilka tygodni jak domek z kart. My możemy, […] [w] demokracji, […] mając państwo prawne, wyhodować sobie potwora, przy którym to państwo pruskie będzie niczym.

Ja mogę w swojej działalności wspieranej przez Państwa i przez media występować z punktowymi skargami do Trybunału, organizować debaty publiczne, debaty społeczne. Ale jeżeli nie nastąpi zmiana nastawienia społecznego i tolerancji co do tego, paradoksalnie w społeczeństwie tak przecież przywiązanym do wolności, które teraz przoduje w podsłuchach, billingach, w kontrolach. Wygląda tak, jakbyśmy z naszego umiłowania wolności po 20 latach rzucili się w takie umiłowanie bezpieczeństwa, że tę wolność mamy za nic. I oby nas kiedyś nie spotkał los tego absolutnie nadzorowanego społeczeństwa pruskiego.

Dziękuję bardzo".

Newsletter

Otrzymuj informacje o działalności Fundacji

Administratorem twoich danych jest Fundacja Panoptykon. Więcej informacji o tym, jak przetwarzamy dane osób subskrybujących newsletter, znajdziesz w naszej Polityce prywatności.