Prawa podstawowe nie są do negocjacji - ruszyły prace nad Transatlantyckim Porozumieniem o Handlu i Inwestycjach

Artykuł

Po sprawie ACTA porozumienia o wolnym handlu między UE i USA nie mają dobrej prasy. I słusznie. O ile w samym wolnym przepływie dóbr i usług nie ma nic złego, porozumienia handlowe negocjowane w poufnym trybie sprzyjają niejasnym transakcjom, na których biznes zwykle korzysta bardziej niż obywatele. Dlatego ci ostatni burzą się na samą myśl o kolejnych negocjacjach, w których stawką mogłyby być ich prawa podstawowe. Już niedługo przekonamy się, czy Komisja Europejska wyciągnęła wnioski z ACTA: 8 lipca rozpoczynają się negocjacje Transatlantyckiego Porozumienia o Handlu i Inwestycjach (Transatlantic Trade and Investment Partnership).

To dwustronne porozumienie o wolnym handlu zakłada przede wszystkim stworzenie środowiska regulacyjnego przyjaznego międzynarodowej wymianie dóbr i usług oraz inwestycjom. W praktyce oznacza to nacisk na wypracowanie wspólnych standardów regulacyjnych – poprzez ich "harmonizację", "wzajemne uznawanie", "wzmocnioną współpracę" i tym podobne. W teorii nie ma nic złego w takim zbliżeniu dwóch środowisk regulacyjnych, szczególnie jeśli miałoby to skutkować przyjęciem najwyższego – nie najniższego – wspólnego mianownika. W praktyce szansa, że ten eksperyment zakończy się wynikiem pozytywnym z perspektywy obywateli Unii Europejskiej, jest nikła. Nie chodzi tylko o obiektywne różnice między standardami prawnymi UE i USA w wielu sektorach, ale o fundamentalne różnice między wartościami, na jakich te standardy zostały zbudowane.

Nikt w Europie nie ma już wątpliwości, że regulacje dotyczące ochrony danych i prywatności w USA są dalekie od tego, co nazwalibyśmy "dobrą praktyką".

Wnioskując ze wstępnych rozmów między Komisją Europejską i Departamentem Handlu USA, jednym z gorących tematów w negocjacjach będą "przepływy danych". To eufemistyczne określenie na przekazywanie danych osobowych obywateli między krajami. Nikt w Europie nie ma już wątpliwości, że regulacje dotyczące ochrony danych i prywatności w USA są dalekie od tego, co nazwalibyśmy "dobrą praktyką". I nie chodzi tylko o program PRISM i możliwości inwigilacji, jakie amerykańskie prawo daje swoim służbom wywiadowczym kosztem naszej prywatności.

W Unii Europejskiej dopracowaliśmy się ogólnych, międzysektorowych zasad ochrony danych osobowych, które mają oparcie w silnym instrumencie, jakim jest Karta Praw Podstawowych. Dane osobowe mogą być przetwarzane tylko w sytuacjach wskazanych w ustawie (np. jeśli pozwala na to prawo lub osoba, której dane dotyczą, wyraziła na to zgodę). Prawo Stanów Zjednoczonych nie uznaje ani prywatności, ani ochrony danych za wartość samą w sobie. Informacje o osobie, nawet bardzo intymne, mogą być swobodnie przetwarzane, chyba że prawo akurat tę możliwość ogranicza (np. w przypadku dzieci poniżej 13 roku życia, usług medycznych i finansowych).

Przy tak fundamentalnych różnicach w systemie wartości jakiekolwiek negocjacje zmierzające do wyrównania standardów wydają się w najlepszym przypadku utopijne, w najgorszym – niebezpieczne. Jeśli prace nad porozumieniem miałyby doprowadzić do wymiernych rezultatów, jedyne, na co możemy liczyć, to obniżenie poziomu ochrony danych osobowych w relacji z USA. Bardzo pouczające w tym kontekście są zainicjowane przez Viviane Reding negocjacje porozumienia o wymianie danych na potrzeby organów egzekwowania prawa – po 15 rundach negocjacyjnych nie widać żadnych efektów.

Viviane Reding zapowiedziała, że praw podstawowych nie będzie negocjować.

Najbardziej realnym ryzykiem związanym z Transatlantyckim Porozumieniem o Handlu i Inwestycjach jest jednak nie fiasko negocjacji, ale usankcjonowanie przepływów danych między UE i USA, mimo że nie spełniają standardów wynikających z europejskiego prawa. Do wybuchu afery z PRISM mogliśmy się jeszcze łudzić, że Amerykanie zapewniają naszym danym osobowym "bezpieczną przystań". Teraz król jest zupełnie nagi, a formalnie obowiązujące porozumienie Safe Harbour (ułatwiające przepływ danych między spółkami europejskimi i niektórymi firmami z USA) powinno zostać zerwane. Idąc za tą logiką, Viviane Reding zapowiedziała, że praw podstawowych nie będzie negocjować: dziś bardziej niż kiedykolwiek musi ich bronić. Czy jej się uda, zobaczymy na przestrzeni najbliższych miesięcy.

Mandat Komisji Europejskiej do negocjowania porozumienia TTIP

Katarzyna Szymielewicz

Więcej na ten temat:

Anna Fielder: Privacy is not a commodity to be traded

Komentarze

o ile się nie mylę to mamy europosła(trzaskowski) który jest w tej komisji, może warto było by go podpytać ?

o ile się nie mylę to mamy europosła(trzaskowski) który jest w tej komisji, może warto było by go podpytać ?

Na pewno warto odezwać się w tej sprawie do polskich (i nie tylko) eurodeputowanych. W komisji INTA (ds handlu międzynarodowego) jest Paweł Zalewski. Ale niestety, to nie Parlament negocjuje to porozumienie, ale Komisja Europejska, dla której zdanie przyszłych wyborców ma mniejsze znaczenie... Co gorsze, Parlament już podjął rezolucję w sptawie TTIP, w której sam związał sobie ręce, jeśli chodzi o krytykę negocjacji. Więc nie jest zbyt dobrze.

Diagnoza Pani Katarzyny (z podziękowaniem!) jak najbardziej słuszna!

Niestety, nie jest dobrze! Sezon wakacyjny działa usypiająco. TTIP nie skupia na sobie uwagi. Inni (lobby) wyciągnęli wnioski z batalii o ACTA. Zamknięto okiennice, zasłonięto firanki, głos zniżono do szeptu. Uzgodnienia prowadzi się przy mocno zaciągniętej kurtynie. Tylko czasami wiatr...

Głosy nielicznych oponentów (np. Viviane Reding) są lekceważone, marginalizowane lub niechętnie komentowane jako "przedwczesne".
Tryb, zakres oraz warunki wstępne negocjacji mają - wg. wielu - na celu wprowadzenie "tylnymi drzwiami" regulacji korzystnych wyłącznie dla "dobra wąskich grup interesów handlowych". Dla pozostałych  (w tym społeczeństwa obywatelskiego) będzie to czymś w rodzaju super-ACTA. Nie będziemy beneficjentami, a... konsumentami. Praktycznie bez wyboru. Padają pytania o nieuzasadnie uprzywilejowaną (w stosunku do: związków zawodowych, organizacji konsumenckich, organizacji pozarządowych, itp.) pozycję dużych inwestorów. Zapomniano o źródłach kryzysu. Powtarzają jak mantrę: "musimy ponieść koszty by z niego wyjść!". Niepokorni (protestujący) w medialnych komentarzach będą przez lobby opatrywani etykietką "hamujących wyjście z kryzysu". By skupić na sobie "gniew tłumu".
Na jednym z portali omawiającym kwestię TTIP stwierdzono wręcz, że uruchomiony proces ma na celu "zlikwidować ostatnie elementy (enklawy - przyp. mój) europejskiego modelu społecznego".

Patrząc na materiały o TTIP tłucze mi się po głowie tekst Jonasza Kofty: "...Za dobrze wiemy, co nas czeka,/ Kanalizacja to nie rzeka. (Źr.: http://pl.wikiquote.org/wiki/Jonasz_Kofta) Pozdrawiam - J.

Dodaj komentarz