Artykuł 10.01.2011 7 min. czytania Tekst Ujawnienie przez portal WikiLeaks depesz amerykańskiej dyplomacji wywołało wiele kontrowersji. Stosunkowo największe emocje wzbudziły niepochlebne komentarze amerykańskich dyplomatów na temat światowych przywódców („Sarkozy jako nagi cesarz”, „Wladimir Putin – samiec alfa”), jednak obok informacji utrzymanych w konwencji skandalu i doniesień o życiu prywatnym światowych przywódców, pojawiły się także doniesienia o wykorzystywaniu przez amerykański Departament Stanu korpusu dyplomatycznego w celu zbierania danych o urzędnikach ONZ. Te doniesienia prowokują natomiast pytania o granice zbierania informacji w ramach działalności dyplomatycznej, która jak się wydaje czasem zakrawa o działalność wywiadowczą.O co prosił amerykański Departament Stanu?Najsłynniejsza stała się tajna depesza Hillary Clinton z 31 lipca 2009 r. (nr 09STATE80163), zawierająca szczegółowe wytyczne na temat danych, jakie amerykańscy dyplomaci powinni zbierać na temat personelu ONZ. Wspominana depesza przekazuje wytyczne w zakresie stosowania "National Humint Collection Directive" (co można przetłumaczyć jako: Dyrektywa nt. Zbierania danych osobowych) do biur ONZ w Genewie, Nowym Jorku, Rzymie i Wiedniu oraz 32 ambasad i konsulatów USA (m.in. w: Rosji, Turcji, Belgii, Brazylii, Afganistanie, Indiach, Kanadzie, Francji, Izraelu i Japonii). Zgodnie z „dyrektywą”, amerykańscy dyplomaci powinni dostarczać dwóch typów informacji. Pierwszym typem są „standardowe” dane na temat stanowisk politycznych dominujących w ONZ w takich obszarach jak: sytuacja w Afryce, na Bliskim Wschodzie oraz Iranie i Korei Północnej, wojna z terroryzmem itp. Drugim typem danych są natomiast szczegółowe informacje na temat osób wchodzących w skład personelu ONZ: stanowiska, numery telefonów (służbowych oraz komórkowych), informacje o kontaktach (adresach e-mail i telefonach), wszelkie dane z wizytówek, adresy internetowe url stron w sieci, używane adresy e-mail, numery kart kredytowych, rozkłady zajęć i wszelkie dane biograficzne. W depeszy zawarto także ogólną wytyczną, nakazującą gromadzić biograficzne i biometryczne dane czołowych dyplomatów z Korei Północnej, personelu Rady Bezpieczeństwa ONZ, „kluczowych urzędników ONZ” (podsekretarzy, dyrektorów poszczególnych agend i ich głównych doradców, a także dowódców misji wojskowych) i dyrektora generalnego Światowej Organizacji Zdrowia.Depesza Hillary Clinton nie jest jednak jedynym przypadkiem wykorzystywania dyplomacji do zbierania bardzo szczegółowych informacji, wchodzących często w zakres zainteresowania służb wywiadowczych. Analogiczne instrukcje zostały skierowane do pracowników ambasad USA w Paragwaju, na Węgrzech, w Rumunii, Bułgarii, krajach Afryki Zachodniej (m.in.: Czad, Mauretania, Niger, Senegal), krajów regionu Wielkich Jezior Afrykańskich (Kongo, Ruanda i Burundi) Palestynie oraz Słowenii.Wszystkie te depesze zawierają analogiczne wytyczne w zakresie zbierania danych biograficznych i biometrycznych, jak w przypadku ONZ. Jednak w przypadku Kongo, Ruandy i Burundi (depesza nr 09STATE37561 z 16 kwietnia 2009 r.) oraz Paragwaju (depesza nr 08STATE30340 z 24 marca 2008 r.), Departament Stanu domagał się zbierania także konkretnych danych biometrycznych: odcisków palców, skanów tęczówek, fotografii twarzy oraz DNA. W krajach afrykańskich, tak szczegółowe informacje miały być zbierane o kluczowych politykach, dowódcach wojskowych, przywódcach religijnych, liderach opozycji i najważniejszych biznesmenach. Natomiast w Paragwaju, Departament Stanu domagał się danych biometrycznych na temat minister edukacji Blanki Ovelary i byłych wiceprezydentów: Luisa Castiglioniego, Lino Oviedo i Fernando Lugo (kluczowych polityków związanych z Narodowym Stowarzyszeniem Republikańskim – partią rządzącą w Paragwaju, w przeszłości stanowiącą podstawę dyktatury Alfredo Stroessnera).Reakcja mediówAmerykańska administracja – jak dotąd – dość powściągliwie wypowiadała się na temat rewelacji ujawnionych przez WikiLeaks. Philip J. Crowley, rzecznik Departamentu Stanu, komentując ujawnione depesze powiedział: Nasi dyplomaci są tylko dyplomatami. Reprezentują nasz kraj w świecie i w sposób otwarty i przejrzysty współpracują z reprezentantami innych krajów i społeczeństwem obywatelskim. W toku tego procesu zbierają informacje, które kształtują naszą politykę i działania. To właśnie dyplomaci – amerykańscy oraz z innych krajów, robią od setek lat. (cytat za New York Times, artykuł Marka Mazzettiego „U.S. Expands Role of Diplomats in Spying” z 28 listopada 2010 r.).Kwestia wykorzystywania dyplomacji do działań z pogranicza szpiegostwa nie wywołała także szczególnego oddźwięku w polskiej prasie. Gazeta Wyborcza pisze o niej w następujący sposób:Zdumienie nawet w USA wywołało ujawnione pismo Departamentu Stanu z 2008 r. które precyzuje, jak urzędnicy i dyplomaci powinni spełniać wymagania "National Humint Collection Directive" w poszczególnych krajach. Humint oznacza w żargonie wywiadowczym "human intelligence", czyli wszelkie dane osobowe. Jedna z depesz nakazuje zbieranie informacji o urzędach i organizacjach m.in. numery telefonów, dane z wizytówek, ale także adresy internetowe, url stron w sieci, numery kart kredytowych i wszelkie dane biograficzne.Depesze wysłane do placówek na B. Wschodzie, we Wschodniej Europie, Ameryce Łac., i misji w ONZ nie zawierają jednak żadnych dowodów na to, że amerykańscy dyplomaci starali się wykraść tajemnice obcych państw. Tym się zajmuje CIA. Ale zbierane dane mogą być użyte przez NSA, Narodową Radę Bezpieczeństwa, do tzw. głębokiego śledzenia danych w sieci o poszczególnych osobach i ustalania np. ich planów podróży lotniczych.Publicysta „Gazety” - Bartosz Węglarczyk, sprowadza natomiast całą „aferę” do hipotetycznego „antyamerykańskiego” celu, jaki przyświecał aktywistom WikiLeaks:Mam wrażenie, że celem Wikileaks jest po prostu dokopanie Stanom Zjednoczonym. Wikileaks publikuje wyłącznie amerykańskie dokumenty i zawsze bez żadnego kontekstu. A kontekst jest ważny - informacja o szpiegowaniu urzędników ONZ przez Amerykanów jest łamaniem prawa jak każde szpiegostwo. Ale w ONZ każdy szpieguje każdego i takie same informacje o urzędnikach tej organizacji zbierają i Francuzi, i Chińczycy, i Rosjanie, i Brytyjczycy.Pomimo ewidentnego naruszenia zasad funkcjonowania dyplomacji i oficjalnej dyrektywy wymagającej od pracowników ambasad USA nielegalnych działań (bądź co bądź, szpiegowanie urzędników ONZ jest zakazane), działania amerykańskiej administracji nie wywołały oczekiwanej fali krytyki. Polskie media nie zauważyły, że wytyczne Departamentu Stanu de facto sankcjonują stosowanie przez państwo określające się jako „demokratyczne”, działań typowych dla reżimów autorytarnych, które w pogardzie mają prawa człowieka, standardy działania politycznego i prestiż międzynarodowych instytucji.Co z tego wynika?Ujawnione depesze z pewnością nie są żadnym novum pod względem świadomości, że takie informacje, jakich domagał się Departament Stanu, są zbierane. Nie byłoby wielkim zaskoczeniem, gdyby okazało się, że zbierają je w ramach swoich działań służby specjalne w rodzaju CIA, czy MI6. Nie o zaskoczenie jednak chodzi, ale o zasadę. Sytuacja, w której do działań z pogranicza szpiegostwa wykorzystuje się oficjalny korpus dyplomatyczny, problematyczna powinna budzić nasze wątpliwości. Podobnie jak brak przestrzegania standardów demokratycznych w odniesieniu do ochrony prywatności osób, które USA uznała za „wartościowe” źródła informacji, mimo że nie ma w tym gronie podejrzanych o działalność przestępczą. Czym innym jest zbieranie informacji o rzeczywistych poglądach politycznych czy planowanych działaniach, do czego są powołane służby wywiadowcze, a czym innym permanentna inwigilacja i zbieranie danych biometrycznych, których „polityczne” użycie trudno sobie wyobrazić.W tym kontekście wydaje się, że depesze ujawnione przez WikiLeaks obrazują groźną tendencję, polegającą na naruszaniu przez Stany Zjednoczone podstawowych zasad demokratycznych.Szpiegowanie pracowników ONZ i zbieranie za pomocą korpusu dyplomatycznego danych biometrycznych kluczowych aktorach politycznych – niezależnie od tego, jaki kraj tego dokonuje, są zwykłymi przestępstwami i przejawem arogancji władz. Fakt, że portal WikiLeaks ujawnił takie działania akurat w przypadku amerykańskiej administracji, podczas gdy prawdopodobnie także inne kraje także sięgają po takie metody działania, nie może stanowić usprawiedliwienia. W ostatecznym rozrachunku chodzi tu o zasady polityczną uprawiania polityki, które pozwalają odróżnić kraj demokratyczny od autorytarnego reżimu.Jakub Grzegorczyk adamczyk Autor Temat biometria wolność słowa Poprzedni Następny Newsletter Otrzymuj informacje o działalności Fundacji Twoje dane przetwarza Fundacja Panoptykon w celu promowania działalności statutowej, analizy skuteczności podejmowanych działań i ewentualnej personalizacji komunikacji. Możesz zrezygnować z subskrypcji listy i zażądać usunięcia swojego adresu e-mail. Więcej informacji o tym, jak przetwarzamy twoje dane i jakie jeszcze prawa ci przysługują, w Polityce prywatności. Zapisz się Zapisz się Akceptuję Regulamin usługi Leave this field blank Zobacz także Artykuł Problem większy niż ochrona praw autorskich w sieci Trwa coraz bardziej zacięta debata o unijnej reformie prawa autorskiego. Dla nas to także ważna dyskusja. 05.09.2018 Tekst Artykuł Rozumie czy nie? O Facebooku i języku polskim Niemal rok temu polscy użytkownicy Facebooka uzyskali możliwość odwołania się do krajowego punktu kontaktowego od decyzji o blokadzie treści opublikowanej na portalu. Do punktu trafiło do tej pory ok. 800 zgłoszeń. Dlaczego o tym przypominamy? Bo wszystkie te zgłoszenia firma rozpatrzyła po polsku… 11.10.2019 Tekst Artykuł Europa chce chronić media. Polska – inwigilować dziennikarzy? Europejski akt o wolności mediów ma wzmocnić ochronę źródeł dziennikarskich. Dopuszcza jednak użycie wobec osób pracujących w mediach oprogramowania szpiegującego – pod warunkami, których Polska nie spełnia. Czy media nie będą wolne od inwigilacji Pegasusem? 19.09.2024 Tekst