Szymielewicz: Twierdza Europa (wciąż) trzyma się mocno

Artykuł
07.04.2016
12 min. czytania
Tekst

Przy obecnych założeniach program relokacji uciekinierów docierających do granic UE po prostu nie ma szans zadziałać.

W Europie schronienie znalazły setki tysięcy uchodźców. Jeszcze więcej wciąż marzy o tym, żeby dotrzeć do UE – żyją w obozach w Jordanie, Libanie, Turcji albo starają się przetrwać dzień za dniem w Syrii, Iraku i Afganistanie. Chcemy przygotować się na przyjęcie w Polsce ludzi uciekających przed wojną. Dlatego Stowarzyszenie Nomada we współpracy z KP organizuje we Wrocławiu otwarte spotkania, na których uchodźcy oraz dziennikarki, filmowcy i działaczki na rzecz praw człowieka zdadzą relacje z najbardziej zapalnych punktów trwającej wędrówki – Syrii, Grecji, Macedonii, krajów wyszehradzkich i Niemiec. W przeciwieństwie do podsycających społeczne fobie polityków nasi goście widzieli kryzys uchodźczy na własne oczy. Na czwarte i ostatnie spotkanie z cyklu zapraszamy 7 kwietnia o godz. 18.00 w infopunkcie Barbara we Wrocławiu (ul. Świdnicka 8b).

Europa mierzy się z kryzysem. Europa ma problem. Europa potrzebuje ulgi… Debata na temat setek tysięcy osób poszukujących ochrony międzynarodowej na graniach Unii Europejskiej, szczególnie tych uciekających przed okrutnym konfliktem w Syrii, rzadko jest prowadzona z perspektywy praw człowieka czy nawet naszych obowiązków międzynarodowych.

Przykładów nie trzeba szukać daleko. Polski rząd z końcem zeszłego roku co prawda zgłosił gotowość do przyjęcia uchodźców w ramach programu relokacji, ale wymagania, które postawił uciekającym przed wojną świadczą o tym, że polskie władze najwyraźniej planują zorganizować plebiscyt na wzorowego imigranta, a nie pomoc międzynarodową. Nawet spełniający wygórowane kryteria: wykształceni, znający języki obce, posiadający rodzinę i udokumentowane związki z Polską nie mogą być pewni przyjazdu nad Wisłę. Deklarowana gotowość przyjęcia uchodźców z przepełnionych obozów w Grecji i Włoszech nie przełożyła się jeszcze na ani jedną osobę przetransportowaną do Polski. Unijny system relokacji sypie się nie tylko na polskim odcinku. Jeszcze na dobre nie ruszył, a już podważane są jego podstawowe założenia. Czy ma szansę przetrwać? I czy w ogóle miał prawo zadziałać?

Dublin nie działa

Polityczny klimat nie sprzyja myśleniu o tych, którzy mają jeszcze gorzej: zbyt wielu obywateli w samej UE żyje na granicy ubóstwa i (skądinąd słusznie) oczekuje pomocy socjalnej czy mieszkań komunalnych, na które brakuje środków publicznych. Jednocześnie istniejące ramy polityki azylowej (tzw. Dublin II) nieproporcjonalnie obciążają kraje graniczne – szczególnie Grecję i Włochy – a z perspektywy samych uchodźców blokują możliwość szukania ochrony w krajach, w których już działają diaspory i szczodre systemy pomocy socjalnej.

Konwencja Genewska i inne standardy ochrony praw człowieka obowiązujące państwa UE nie pozwalają na zupełną obojętność wobec losu ludzi dotkniętych wojną, ale też przyjęcie i objęcie programem integracji każdego, kto pojawia się na granicy, politycznie i ekonomicznie nie wchodzi w grę. Jak weryfikować tych, którzy faktycznie potrzebują pomocy? Jak rozłożyć związany z ich przyjęciem ciężar logistyczny i finansowy na poszczególne kraje, żeby było „sprawiedliwie”? Jak pogodzić obiektywne ograniczenia (np. obciążone budżety większości państw UE), bariery kulturowe istniejące w różnych krajach i preferencje oraz prawa samych uchodźców? Jeśli nawet Polska zechciałby przyjąć większą grupę osób uciekających z Syrii, proporcjonalnie do naszych możliwości finansowych i faktycznych zasobów, czy można te osoby zmusić, by osiedliły się w kraju, w którym prawdopodobnie czeka je społeczna izolacja i dyskryminacja ze względu na pochodzenie?

Relokacja czysto teoretyczna

„System relokacji nie jest rozwiązaniem problemu” – powiedział po marcowym spotkaniu rady ministrów spraw wewnętrznych krajów UE minister Mariusz Błaszczak. Patrząc na dotychczasowe osiągnięcia na tym froncie, trudno się z nie zgodzić. Mechanizm, wypracowany po długich miesiącach negocjacji jako gest solidarności pozostałych krajów Unii w stosunku do Grecji i Włoch (zgodnie z regułami Dublin II, setki tysięcy uciekinierów docierających na ich terytorium to zmartwienie tych krajów, a nie całej Unii), w praktyce zupełnie nie działa. Do połowy przyszłego roku kraje UE objęte programem – w tym Polska – miały przyjąć 16 000 osób ubiegających się o ochronę międzynarodową. Do tej pory relokowano zaledwie 850. UNHCR, monitorujący sytuację w tzw. hotspotach (przejściowych obozach dla osób oczekujących na relokację) alarmuje, że warunki na miejscu są bardzo złe, a coraz więcej osób podejmuje ryzykowne wyprawy „w górę Europy” na własną rękę. Co innego mają zrobić, uwięzione w niedziałającej procedurze i stłoczone w ośrodkach, rodziny z dziećmi lub osoby (w tym nieletnie!), których bliscy już dotarli do bezpiecznych miejsc w Norwegii czy Niemczech?

Przy obecnych założeniach program relokacji po prostu nie ma szans zadziałać. Składa się na niego wiele etapów, które państwa przyjmujące mogą dość arbitralnie przedłużać, a nawet blokować. Nic się nie wydarzy, dopóki kraj przyjmujący nie wyśle do Grecji i Włoszech swoich zespołów ekspertów i nie określi, ile osób jest w stanie przyjąć w danej transzy. Wreszcie, to kraje przyjmujące określają kryteria, jakimi Grecja i Włochy powinny się kierować „kompletując” dla nich osoby zgłaszane do relokacji.

Polska 16 grudnia 2015 r. zgłosiła (wreszcie!) gotowość przyjęcia 100 osób (65 z Grecji oraz 35 z Włoch), czyli zaledwie ułamek zakładanej kwoty (6182 do połowy 2017 r.). Sformułowała jednak dość zaporowe preferencje: znajomość języków (polski, angielski, rosyjski, francuski oraz inne języki UE); rodziny (do 5 osób); samotne kobiety z dziećmi (do 2 dzieci); samotne kobiety; relacje z Polską (więzi rodzinne, znajomi; odbyte studia, staże, praca); szczególne kwalifikacje zawodowe (potwierdzone odpowiednią dokumentacją); wykształcenie (potwierdzone odpowiednią dokumentacją); przedstawiciele mniejszości religijnych. Urząd ds. Cudzoziemców potwierdził, że w Grecji udało się wstępnie skompletować listę osób do weryfikacji przez polskie służby, jednak następnie kilka z nich na własne życzenie wycofało się i trwa „uzupełnianie transzy”.

Nie wiemy, czy osoby, które de facto zablokowały relokację pierwszej grupy uchodźców, po prostu zdecydowały się nie czekać i ruszyły w dalszą drogę na własną rękę czy przestraszyły się perspektywy osiedlenia w Polsce, która w hotspotach cieszy się jak najgorszą opinią. Wśród uchodźców krążą historie o uzbrojonych strażnikach, zakratowanych ośrodkach przejściowych i upokarzających procedurach. Można więc sobie wyobrazić wahanie tych, którzy dostają bilet do Polski.

Zbyt niebezpieczny temat

W praktyce żaden uchodźca nie zostanie zaproszony do Polski, jeśli nie wyrażą na to zgody służby, a konkretnie ABW. Każde państwo przyjmujące uchodźców ma możliwość powiedzenia „ta osoba stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa”, a takie oświadczenie kończy dyskusję. Uzasadnienie wydanej opinii jest tajne, a więc w praktyce może się nawet mijać z prawdą – żaden sąd ani inny organ tego nie zweryfikuje. Prawdopodobnie tę procedurę weryfikacji miał na myśli rzecznik rządu, Rafał Bochenek, kiedy deklarował: „Dopóki procedury bezpieczeństwa związane z przyjmowaniem i weryfikacją imigrantów nie będą działały, Polska nie jest w stanie przyjąć imigrantów na swoim terytorium”.

Czy mamy zatem rozumieć, że ABW naprawdę nie jest w stanie zweryfikować 400 osób w skali roku (taka liczba pojawiła się w projekcie rozporządzenia o relokacji z ubiegłego roku)? Jeśli tak, to faktycznie powinniśmy się bać zagrożenia terrorystycznego. Rząd nie powinien głośno mówić o słabościach własnych służb, więc raczej należy przyjąć, że „niedziałające procedury” to figura retoryczna maskująca polityczną decyzję. w sytuacji, gdy rząd więcej korzysta na blokowaniu relokacji, niż może stracić na niewykonaniu swoich zobowiązań. Z wywiadu, jakiego premier Beata Szydło udzieliła na antenie Superstacji, wprost wynika, że to, czy do relokacji dojdzie, będzie zależało od społecznych nastrojów („Zakładam, że w pewnym momencie trzeba będzie zapytać Polaków o to, czy powinniśmy przyjmować migrantów”), a nie europejskiej solidarności czy obowiązujących nas standardów praw człowieka. Posłowie klubu Kukiz’15 i Prawa i Sprawiedliwości zanim jeszcze „zapytali Polaków” przegłosowali 1 kwietnia uchwałę, w której obwiniają uchodźców za wzrost „napięć” w Europie i otwarcie sprzeciwiają się „jakimkolwiek próbom ustanawiania unijnych stałych mechanizmów alokacji uchodźców czy imigrantów”.

Razem z Polską sceptyczny front wobec perspektywy przyjęcia uchodźców trzymają pozostałe kraje Wyszehradu. Słowacja, która obejmie kolejną prezydencję w UE, już zapowiada ostrą zmianę kursu i zablokowanie relokacji (gdyby jakimś cudem zaczęła faktycznie działać). W grudniu ubiegłego roku Słowacja zaskarżyła pierwszą decyzję Rady, określającą kwoty w procesie relokacji, do Trybunału Sprawiedliwości UE jako niezgodną z zasadami demokracji reprezentatywnej oraz proporcjonalności. Analogiczną skargę złożyły nie mniej sceptyczne Węgry. Jak wynika z oficjalnych wypowiedzi urzędników, polski rząd nie poszedł w ich ślady jedynie z przyczyn formalnych. Za to 26 stycznia minister Mariusz Błaszczak zapowiedział jednak, że Polska zawetuje każdy kolejny plan narzucający kwoty migrantów do relokacji, ponieważ zdaniem rządu zachęci to kolejne osoby do forsowania granicy UE.

Jeśli nie do Europy, to dokąd?

Jeśli nie bezduszny Dublin II i nie relokacja, oparta o nie mniej sztywne procedury i zaporowe kryteria, to co? Ministrowie spraw wewnętrznych wydają się zgodni przynajmniej co do tego, że rozwiązania kryzysu uchodźczego należy szukać poza granicami UE. Minister Błaszczak po marcowym szczycie mówił o aktywności Unii w krajach, z których wyruszają uciekinierzy. Brzmi bardzo sensownie. A raczej brzmiałoby, gdyby oznaczało faktyczne próby mediacji w konflikcie bliskowschodnim lub próbę zorganizowania rzetelnego systemu weryfikacji osób ubiegających się o ochronę międzynarodową w bezpiecznych punktach, które byłby łatwiej osiągalne niż greckie czy włoskie wyspy.

Z wypracowanego właśnie porozumienia z Turcją wyłania się jednak inna koncepcja. Unia próbuje „przehandlować” kilkadziesiąt tysięcy osób, które dostaną szansę na legalne przesiedlenie z Syrii do Europy, oraz pewne ustępstwa wobec tureckiego rządu (zwieszenie wiz, pomoc finansowa) w zamian za trwałe uszczelnienie granicy. Porozumienie uzależnia liczbę osób, które zostaną przesiedlone do Europy, od liczby tych, które zostaną faktycznie zawrócone i przyjęte z powrotem przez Turcję po przekroczeniu Morza Egejskiego. Dlatego Amnesty International apeluje do władz UE by zaprzestały „handlu uchodźcami”. Szukając innych analogii, można mówić o „outsourcingu” własnych obowiązków wynikających z prawa międzynarodowego – za unijne pieniądze pomoc uchodźcom we własnym kraju mają świadczyć władze Turcji. Kłopot w tym, że z perspektywy większości uciekających, Turcja to jeszcze nie jest bezpieczny kraj. Czy w innej sytuacji ryzykowaliby życie w trakcie przeprawy przez morze?

Obok aktywności w krajach, z których napływają uchodźcy, minister Mariusz Błaszczak widzi jeszcze prostsze rozwiązanie kryzysu: zmianę polityki azylowej „niektórych państw zachodniej części Unii”, a więc po prostu zamknięcie im drzwi. Nie on jeden wyraża taki pogląd. 15 lutego wszystkie kraje wyszehradzkie dały wyraz swojemu rozczarowaniu drugą decyzją Rady UE w sprawie relokacji (zostały wówczas przegłosowane) oraz niemiecką polityką otwartych drzwi: odbyły nadzwyczajny szczyt w Pradze i przyjęły wspólną rezolucję popierającą wprowadzenie nowych, ostrzejszych środków ochrony granic.

Dalsze wzmacnianie i uszczelnianie Twierdzy Europa w kontekście kryzysu uchodźczego i mocno odczuwalnego zagrożenia terrorystycznego wydaje się przesądzone. Najwyższy polityczny priorytet mają dziś powołanie Europejskiej Straży Granicznej i Przybrzeżnej (wdrożenie tego projektu jest planowane już na 2016 r.), ustanowienie unijnego systemu Passenger Name Record (PNR) i stworzenie nowej, olbrzymiej bazy danych biometrycznych w ramach tzw. pakietu inteligentnych granic. Jeśli ten ostatni projekt utrzyma się w obecnym kształcie, Unia będzie zbierać odciski palców już nie tylko osób ubiegających się o status uchodźcy czy nielegalnie przekraczających granicę, ale wszystkich obywateli państw trzecich wjeżdżających na jej terytorium. Kolejny krok to zamknięcie granic między krajami i kontrolowanie wszystkich podróżujących. Sądząc po ogłoszonych właśnie założeniach polskiej ustawy antyterrorystycznej, ten scenariusz może się ziścić bardzo szybko.

Katarzyna Szymielewicz

(tekst ukazał się wcześniej w Dzienniku Opinii Krytyki Politycznej)

Newsletter

Otrzymuj informacje o działalności Fundacji

Twoje dane przetwarza Fundacja Panoptykon w celu promowania działalności statutowej, analizy skuteczności podejmowanych działań i ewentualnej personalizacji komunikacji. Możesz zrezygnować z subskrypcji listy i zażądać usunięcia swojego adresu e-mail. Więcej informacji o tym, jak przetwarzamy twoje danejakie jeszcze prawa ci przysługują, w Polityce prywatności.