Artykuł 17.10.2017 10 min. czytania Tekst Image Internet zalany falą irytujących pop-upów; na każdym kroku ktoś domaga się „kliknij »zgadzam się«, żeby pójść dalej” – nie ważne na co, ważne, żeby szybko mieć to za sobą. Twoje ulubione strony ze spersonalizowanymi treściami (sklepy internetowe, serwisy streamingowe) już nie działają tak płynnie i intuicyjnie, bo brakuje im informacji o tym, co naprawdę lubisz. Strony gazet zapełniają się bezwartościową treścią, bo przez ograniczenie zysków z reklam nie stać ich na nic lepszego. Internet się popsuł. Co to? Nowa europejska regulacja? Bynajmniej! To ułuda z dezinformacyjnej kampanii rozkręcanej przez lobbystów z branży interaktywnej przeciwko ważnej regulacji (rozporządzenie ePrivacy), która nadeptuje im na odcisk. Lobbyści straszą: popsujemy Wam Internet! To paradoksalne, że w roli obrońców „naszego” Internetu przed złą ingerencją europejskiego regulatora stawiają się organizacje na co dzień reprezentujące interesy firm zarabiających na śledzeniu i profilowaniu użytkowników bez ich wiedzy i zgody. W profesjonalnie przygotowanej kampanii (jej budżet zapewne przebija łączny roczny budżet wszystkich organizacji walczących o prawa cyfrowe w Europie) Like a bad movie próbują nas przekonać, że oto Unia Europejska szykuje zamach na to, co szybkie, przyjemne i wygodne w sieci. To firmy odpowiedzialne za marketing bezpośredni i wydawcy internetowych mediów zadecydują o tym, czy za rok w sieci zaleją nas irytujące pop-upy i inne uporczywe plagi. Nie wspominają przy tym o najważniejszym: to decyzje firm i organizacji podpisanych pod kampanią przesądzą o tym, jak rozporządzenie ePrivacy (i każde inne prawo dotyczące Internetu) zostanie wdrożone. Nikt inny, tylko właśnie firmy odpowiedzialne za marketing bezpośredni i wydawcy internetowych mediów zadecydują o tym, czy za rok w sieci zaleją nas irytujące pop-upy i inne uporczywe plagi, czy wręcz przeciwnie: dostaniemy lepiej stargetowane reklamy i przejrzyste ustawienia, oddające nam kontrolę nad naszymi własnymi danymi. W opublikowanym parę tygodni temu raporcie na temat wdrożenia nowych regulacji chroniących dane osobowe w kontekście reklamy i profilowania opisujemy możliwe scenariusze: od złośliwego, zaskakująco zgodnego z tym, który straszy w kampanii Like a bad movie, po optymalny, w którym zyskują (prawie) wszyscy: użytkownicy usług internetowych i (etyczne!) firmy zarabiające na kierowaniu do nich reklam. Jak taki scenariusz może wyglądać w praktyce? Lepszy Internet jest możliwy Zamiast irytujących okienek na każdym kroku mogą się pojawić przejrzyste, przyjazne i scentralizowane narzędzia, dzięki którym wydawcy, brokerzy danych i firmy z branży interaktywnej będą mogły pozyskiwać potrzebne im zgody na przetwarzanie danych, a sami użytkownicy – zarządzać swoimi preferencjami. Ustawienia te działają globalnie: użytkownicy określają swoje preferencje raz i nie muszą już do tego wracać. Mogą sami zdecydować, jakie rodzaje reklam chcą oglądać oraz komu są gotowi ujawnić swoje potrzeby i preferencje: czy reklama usług finansowych oparta o wiedzę o ich zarobkach jest w porządku? Czy chcą, żeby diler samochodowy wiedział, jakim budżetem na ten zakup realnie dysponują? Czy chcą dostawać oferty związane ze zdrowiem albo aktualnym stanem emocjonalnym? I tak dalej. Wbrew lamentom firm z branży interaktywnej sensowne wdrożenie nowych regulacji może się przełożyć na większą skuteczność targetowanych reklam. Ludzie, którzy zdecydują się dobrowolnie i świadomie udostępnić swoje dane brokerom, własnoręcznie będą weryfikować i ulepszać swoje profile reklamowe. W efekcie kierowane do nich kampanie będą dobrane do ich rzeczywistych, a nie hipotetycznych potrzeb. Skończy się era cold callingu, w ramach którego anonimowi telemarketerzy obdzwaniają przypadkowych ludzi z propozycjami niepotrzebnych produktów, oraz firm, z których baz danych nie sposób się wypisać. Świadomi użytkownicy staną się mniej chętni do udostępniania swoich danych w zamian za tzw. darmowe usługi, w tym infopapkę oferowaną przez portale internetowe. To realna szansa dla mediów, które chcą i są w stanie oferować treści wysokiej jakości w zamian subskrypcję lub jednorazowe opłaty. W tym modelu będą w stanie finansować pracę swoich redakcji bez zwodzenia użytkowników („tylko kliknij!”) i krótkowzrocznej pogoni za coraz bardziej agresywną powierzchnią reklamową. Szantaż tych, którzy dziś zarabiają Taki Internet jest możliwy. Ale czy się wydarzy? To wypadkowa woli politycznej i decyzji, jakie podejmą w najbliższym czasie nasi przedstawiciele w Brukseli, oraz taktyki, jaką przy wdrożeniu nowego prawa wybierze biznes. Agresywna i oparta na dezinformacji kampania Like a bad movie to zły sygnał: rozgrywający w branży interaktywnej i wydawcy ujawniają, że są gotowi z premedytacją popsuć nasze doświadczenie Internetu. Po co? Żeby obrzydzić i sparaliżować regulację, która próbuje im odebrać swobodę eksploatowania danych osobowych i zmusić ich do otwartej rozmowy na temat praktyk śledzenia. Czy branża interaktywna jest gotowa z premedytacją popsuć nasze doświadczenie Internetu, żeby obrzydzić i sparaliżować regulację, która próbuje im odebrać swobodę eksploatowania danych osobowych i zmusić ich do otwartej rozmowy na temat praktyk śledzenia? Gdyby wydawcy, brokerzy danych i firmy z branży interaktywnej wierzyli, że obecny stan rzeczywiście służy użytkownikom, zapewne nie mieliby problemu z tym, żeby wyjść z cienia i ujawnić, na jakiej zasadzie śledzą nasze ruchy w sieci i dobierają treści, które wyświetlają nam się na ekranie. Zamiast inwestować w szantażująco-straszącą kampanię zrobiliby – za ten sam budżet – kampanię informacyjną, która mogłaby być początkiem opisanego przez nas, optymalnego scenariusza wdrożenia nowych regulacji. Polityczne efekty nacisków ze strony branży medialnej i marketingowej widać w przepychankach, jakie trwają w Brukseli. Rozporządzenie ePrivacy w założeniu miało być kolejnym etapem reformy, której fundamentem jest przyjęte w ubiegłym roku ogólne rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO), a więc nie powinno osłabiać już przyjętych zasad, takich jak domyślna ochrona prywatności (zasada privacy by default, która oznacza, że wszystkie aplikacje powinny, w wersji fabrycznej, gwarantować wysokie standardy ochrony danych) czy wymóg, by pozyskiwana od użytkowników zgoda była w pełni dobrowolna (a nie wymuszona irytującym – i niezgodnym z prawem – komunikatem „zgódź się albo nie pójdziesz dalej”). Po kilku miesiącach prac w Parlamencie Europejskim wygląda jednak na to, że nie ma tematów zamkniętych i w zasadzie wszystkie możliwości – łącznie z odrzuceniem całego rozporządzenia ePrivacy – są na stole. To przyjęty standard, że przed głosowaniami w Parlamencie Europejskim grupy polityczne próbują wypracować kompromis (tzw. poprawki kompromisowe, godzące różne polityczne interesy). Dla kształtu rozporządzenia ePrivacy kluczowe znaczenie będzie miało głosowanie w komisji LIBE, które zostało zaplanowane na 19 października. Jeszcze w poniedziałek wydawało się, że zieloni, socjaldemokraci i liberałowie – czyli grupy (tradycyjnie) progresywnie nastawione do ochrony praw użytkowników – porozumieją się z chadecją (EPP), która zwykle mocniej bierze pod uwagę interesy firm. Ceną tego kompromisu miały być daleko idące ustępstwa po obu stronach: chadecja była gotowa zrezygnować z klauzuli pozwalającej firmom na dalsze przetwarzanie raz zebranych danych w innych celach, a zieloni i socjaldemokraci – z tak ważnej gwarancji jak zasada domyślnej ochrony prywatności (privacy by default) w aplikacjach i urządzeniach końcowych. Brak mocnego kompromisu przy głosowaniu w LIBE oznacza, że jego rola dla dalszych prac nad rozporządzeniem ePrivacy będzie słabsza. Wszystko jednak wskazuje na to, że wstępnie wypracowany kompromis zostanie zerwany. Może to i lepiej, bo przy tak daleko idących ustępstwach wszystkie grupy polityczne miałyby problem z jego obroną wobec swoich wyborców. Brak mocnego – czyli popieranego przez najważniejsze grupy polityczne – kompromisu przy głosowaniu w LIBE oznacza jednak, że jego rola dla dalszych prac nad rozporządzeniem ePrivacy będzie słabsza. W tak dynamicznym układzie trudniej przewidzieć, jakie rozwiązania mogą zostać przyjęte przez Parlament Europejski w głosowaniu plenarnym czy przez negocjujące instytucje (w tym reprezentującą interesy państw Radę Unii Europejskiej) na etapie trilogu. Nasz głos też waży Czy wygra biznesowa pragmatyka i chęć zachowania status quo pozwalającego na swobodne eksploatowanie danych osobowych, czy nowa filozofia, wymagająca większej ochrony, przejrzystości i dialogu z użytkownikami? O ile na etapie wdrożenia nowych regulacji głównym rozgrywającym będzie biznes, o tyle w procesie legislacyjnym decydują nasi – obywateli i obywatelek – przedstawiciele. Dlatego zachęcamy do kontaktu z eurodeputowanymi i publicznych wypowiedzi w mediach społecznościowych: Jakiego Internetu rzeczywiście chcecie? Czy jesteście gotowi płacić za wartościowe treści? Jaka reklama Wam przeszkadza, a jaka jest pomocna i pożądana? Jak powinny wyglądać przyjazne i przejrzyste ustawienia prywatności? Nie pozwólcie, żeby szantaż w wykonaniu lobbystów na potrzeby bieżącej polityki był jedynym głosem w tej dyskusji. Ostatecznie to jest nasz Internet. Polecamy: Panoptykon: Jak skutecznie dotrzeć do europosłów? ePrivacy dwa tygodnie później Panoptykon: Chcesz ochrony prywatności w sieci? Zadzwoń do europosłów (o tym, jakich poprawek w rozporządzeniu ePrivacy oczekujemy) Panoptykon: Śledzenie i profilowanie w sieci. W czym problem? Co się zmieni w prawie? Jak może wyglądać przyszłość? Wesprzyj działania Fundacji Panoptykon. Przekaż darowiznę! Anna Obem Autorka Temat profilowanie reforma ochrony danych biznes reklamowy Poprzedni Następny Newsletter Otrzymuj informacje o działalności Fundacji Twoje dane przetwarza Fundacja Panoptykon w celu promowania działalności statutowej, analizy skuteczności podejmowanych działań i ewentualnej personalizacji komunikacji. Możesz zrezygnować z subskrypcji listy i zażądać usunięcia swojego adresu e-mail. Więcej informacji o tym, jak przetwarzamy twoje dane i jakie jeszcze prawa ci przysługują, w Polityce prywatności. Zapisz się Zapisz się Akceptuję Regulamin usługi Leave this field blank Zobacz także Artykuł Twitter zakazuje reklam politycznych. Czy jego śladem pójdą inne platformy? Szef Twittera, Jack Dorsey, ogłosił, że od 22 listopada portal przestanie sprzedawać reklamy polityczne na całym świecie. Jego zdaniem reklamy polityczne w mediach społecznościowych – precyzyjnie targetowane, optymalizowane z pomocą algorytmów i niesprawdzane pod kątem zawartości fałszywych… 31.10.2019 Tekst Artykuł Kto zarabia na śledzeniu użytkowników? Nie media, o których los tak się martwimy! Zysk, jaki generują śledzące reklamy, wcale nie przekłada się na przychody zagrożonych wyginięciem wydawców. Karmi przede wszystkim danożernych pośredników. 17.06.2019 Tekst Artykuł Google śledzi lokalizację naszych telefonów, nawet jeśli ją wyłączyliśmy? Google nie ukrywa, że chce działać w oparciu o ciągłe śledzenie i personalizowanie naszego doświadczenia, bo w tym widzi swoją innowacyjność i źródło zysku. 26.08.2018 Tekst